[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przemysłowej, którą w końcu przez lata dopasował dokładnie do
swoich potrzeb, doświadczał stanu niemal medytacji. Reszta
świata przestawała się dla niego liczyć - opuszczała go pamięć o
sali pełnej wygłodniałych ludzi siedzących przy nakrytych ob-
rusami stołach, czekających na przekąskę z rusztu albo sery, o
córce, która uległa poważnemu wypadkowi i pięknej, wspaniałej
żonie, która była tym bardzo przestraszona i czasami trudno ją
było pocieszyć. Myślał natomiast wyłącznie o siekaniu,
obieraniu, ucieraniu i mieszaniu. Jego dłonie poruszały się
błyskawicznie, jak przed wielu laty
nauczyła go tego Nicole przy blacie kuchennym w domu jego
rodziców, i wchodził w rodzaj transu. Kiedy gotował, czasem na
jawie marzył o Klarze, wyobrażając ją sobie, gdy była młoda, nie
miała zobowiązań i jeszcze należała do niego. Niekiedy zatracał
się w tych myślach, całkowicie w nich się pogrążając i niemal
wyobrażając sobie, że Klara jest nadal tą otwartą i optymistyczną
dziewczyną bez kapelusza, a on aroganckim i namiętnych
chłopakiem, który ją kocha.
Pózno w nocy, kiedy wreszcie zamykano restaurację, kelnerzy
odchodzili do domów, gaszono światła w chłodnej, przyćmionej,
przypominającej altankę sali jadalnej, gdzie stoły już nakryto do
lunchu następnego dnia, ciężkie srebro lekko lśniło, a szkło
błyszczało, Martin wychodził głównym wyjściem na bruk
Dobson Mews i kierował się do swego domu w Bloomsbury,
pustego teraz, gdy Frances i Louisa wyjechały na wieś. Pierwszą
jego myślą po wejściu do rozległego pokoju dziennego z rzędami
książek i miękkimi białymi kanapami i dywanikami było to, jak
bardzo to miejsce różniło się od mieszkania nad restauracją, gdzie
planowali dalsze życie z Klarą. Po ślubie Martin wyprowadził się
z niego do zbyt licznych pokoi w domu Frances. Lubił je, kiedy
przebywali w nim razem. Frances była uczciwą, dobrą,
odpowiedzialną kobietą i miał przy niej pewną swobodę. Grali na
cztery ręce na fortepianie, czytali sobie nawzajem, chodzili do
teatru, masowali sobie ramiona pod koniec dnia. Podzielali dumę
z inteligencji i wdzięku Louisy, mieli krąg dobrych przyjaciół,
innych małżeństw o podobnych zainteresowaniach i trybie życia.
W sypialni siadał na brzegu wysokiego łóżka i powoli zdejmował
ubranie, pozwalając, żeby buty i spodnie spadły na podłogę, a
klamra od paska zabrzęczała. Wreszcie zrozumiał, że jego ciało
było inne niż kiedyś - jakby tro-
chę spowolnione, mniej skuteczne w tym przebijaniu się przez
świat. W czarnych włosach pojawiły się pojedyncze srebrne nitki
- niezbyt wiele, tylko odrobinę, nadając mu dystyngowany
wygląd odpowiedni dla szefa kuchni. Jednak temu, co oznaczała
ta siwizna, nie dało się zaprzeczyć. Od dawna miał świadomość,
że z każdym rokiem Klara staje się starsza, teraz jednak zaczął
rozumieć, że i on się też starzeje, oraz to, że jego ciało będzie
kontynuowało ów marsz pod górę, siwizna będzie gęstnieć, a on
nadal nie będzie miał Klary.
Lucas Swift zmarł wskutek wylewu w swoim domu w 1966 roku,
a jego córka Klara siedziała na krześle przy nim, do końca
trzymając go za rękę. Kilka tygodni wcześniej miał mniejszy
wylew i nie pozwolił się zawiezć do szpitala w Albany. BEZ
SENSU" - napisał drżącą ręką na bloku papieru, bo jego zdolność
mówienia została zakłócona. Został więc w domu i Klara
pomagała mu codziennie w ćwiczeniach, owijając jego palce
wokół gumowej piłki i pomagając ją ścisnąć oraz próbując
posadzić go w łóżku na kilka minut dziennie. Jednak brakowało
mu woli walki. Jego żona Maureen odeszła dawno temu, a kiedy
przekonał się, że istnieje szansa podążenia za nią, nie widział
powodu, by walczyć z tym czymś, co wykręciło mu usta w trwały
grymas, palce jednej ręki zgięło jak szpony i zmieniło umysł na
podobieństwo rozkojarzone-go dziecka. Zostanie w domu przez
resztę swego życia.
Reszta okazała się krótka, bo następny wylew zdarzył się kilka
tygodni pózniej i Klara znów wprowadziła się do ojca. Daniel
opiekował się dziećmi i robił im obiady. Choć nie był dobrym
kucharzem, potrafił ugotować prosty gulasz. Klara siedziała przy
ojcu, trzymając jego rękę,
głaszcząc go i rozmawiając z nim o przeszłości. Kiedy umarł,
pomyślała, że zrobiła to, o co prosiła ją matka, i jej zadanie
zostało zakończone. Firma Remontowo-Porządko-wa Swiftów
też miała ugruntowane podstawy, rozszerzywszy swój zasięg i
zajmując część przestronnego magazynu na przechowywanie
narzędzi i części oraz na biuro. Teraz, myślała Klara z pewną
dozą ironii, mogłaby opuścić Longwood Falls i połączyć się z
Martinem za oceanem. Jednak życie przypomina czasami
wyszukaną grę w skoki przez gumę, w którą niegdyś całymi
godzinami bawiła się z koleżankami na wyboistych chodnikach
ulicy Badger -jeśli nie wskoczysz w odpowiednim momencie,
możesz nie być w stanie w ogóle wskoczyć.
Kiedy z domu pogrzebowego Barkera przybył grabarz o
nerwowym tiku, Klara ucałowała rękę ojca.
- Zawsze cię kochałam - powiedziała do niego cicho, a potem
wstała i ruszyła z powrotem do domu, do męża i dzieci, którzy na
nią czekali.
Dwudziestego szóstego maja 1968 roku Martin szedł ulicami
Londynu, szukając taksówki na lotnisko. Londyn zupełnie się
zmienił od czasu, gdy sprowadził się tutaj w latach
pięćdziesiątych. Teraz pełen był nastolatków, muzyki, zbyt
jaskrawych kolorów i całej gamy narkotyków, z czego nic
szczególnie go nie interesowało, a za czym przepadała jego córka
Louisa. Była błyskotliwą dziewczyną, która nosiła kuse
minispódniczki, spędzała czas z hałaśliwymi chłopakami na
motocyklach, bez przerwy puszczała te same piosenki rockowe i
nakładała tak dużo czarnego tuszu wokół oczu, że wyglądała jak
chory szop. Mimo to nie mógł jej mieć tego za złe, bo przeszła
długie leczenie po wypadku podczas jazdy konnej, a te-
raz powróciła wreszcie do pełni zdrowia, więc postanowiła wyjść
w świat i korzystać z życia, ile się da.
Nie chodzi o to, że Martin był staromodny; właśnie w
poprzednim tygodniu John Lennon i Paul McCartney z grupą
menedżerów przyszli na wieczorny posiłek do Altanki i Martin
czuł podekscytowanie, wyglądając przez cały czas przez okrągłe
okienko drzwi kuchennych. Ku jego satysfakcji obaj Beatlesi
zmietli do ostatniego kęsa podane potrawy. Pomyślał sobie:
Muszę powiedzieć Klarze, bo miał ją wkrótce zobaczyć.
Chociaż Martin znajdował oparcie w swojej żonie i córce oraz w
sukcesie zawodowym, i choć ukazywały się o nim różne artykuły
w gazetach i czasopismach, a także miał właśnie wydać książkę
kucharską zatytułowaną Przepisy z Altanki, to często doświadczał
uczucia, jakby prowadził życie we śnie. Było tak, jakby jego
śniące ja przebywało w Anglii, podczas gdy ja przebudzone i
rzeczywiste przemierzało razem z Klarą wąskie uliczki Włoch.
Frances tolerowała coroczne wizyty Martina w Longwood Falls,
choć nigdy jej się one nie podobały. Wiedziała, że są one
niewinne", ale i tak czuła się zagrożona i miała w tym słuszność.
On uwielbiał widywanie się z Klarą; to ta chwila w ciągu całego
roku czyniła go najszczęśliwszym, prawdziwie żywym. Czy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl karpacz24.htw.pl
przemysłowej, którą w końcu przez lata dopasował dokładnie do
swoich potrzeb, doświadczał stanu niemal medytacji. Reszta
świata przestawała się dla niego liczyć - opuszczała go pamięć o
sali pełnej wygłodniałych ludzi siedzących przy nakrytych ob-
rusami stołach, czekających na przekąskę z rusztu albo sery, o
córce, która uległa poważnemu wypadkowi i pięknej, wspaniałej
żonie, która była tym bardzo przestraszona i czasami trudno ją
było pocieszyć. Myślał natomiast wyłącznie o siekaniu,
obieraniu, ucieraniu i mieszaniu. Jego dłonie poruszały się
błyskawicznie, jak przed wielu laty
nauczyła go tego Nicole przy blacie kuchennym w domu jego
rodziców, i wchodził w rodzaj transu. Kiedy gotował, czasem na
jawie marzył o Klarze, wyobrażając ją sobie, gdy była młoda, nie
miała zobowiązań i jeszcze należała do niego. Niekiedy zatracał
się w tych myślach, całkowicie w nich się pogrążając i niemal
wyobrażając sobie, że Klara jest nadal tą otwartą i optymistyczną
dziewczyną bez kapelusza, a on aroganckim i namiętnych
chłopakiem, który ją kocha.
Pózno w nocy, kiedy wreszcie zamykano restaurację, kelnerzy
odchodzili do domów, gaszono światła w chłodnej, przyćmionej,
przypominającej altankę sali jadalnej, gdzie stoły już nakryto do
lunchu następnego dnia, ciężkie srebro lekko lśniło, a szkło
błyszczało, Martin wychodził głównym wyjściem na bruk
Dobson Mews i kierował się do swego domu w Bloomsbury,
pustego teraz, gdy Frances i Louisa wyjechały na wieś. Pierwszą
jego myślą po wejściu do rozległego pokoju dziennego z rzędami
książek i miękkimi białymi kanapami i dywanikami było to, jak
bardzo to miejsce różniło się od mieszkania nad restauracją, gdzie
planowali dalsze życie z Klarą. Po ślubie Martin wyprowadził się
z niego do zbyt licznych pokoi w domu Frances. Lubił je, kiedy
przebywali w nim razem. Frances była uczciwą, dobrą,
odpowiedzialną kobietą i miał przy niej pewną swobodę. Grali na
cztery ręce na fortepianie, czytali sobie nawzajem, chodzili do
teatru, masowali sobie ramiona pod koniec dnia. Podzielali dumę
z inteligencji i wdzięku Louisy, mieli krąg dobrych przyjaciół,
innych małżeństw o podobnych zainteresowaniach i trybie życia.
W sypialni siadał na brzegu wysokiego łóżka i powoli zdejmował
ubranie, pozwalając, żeby buty i spodnie spadły na podłogę, a
klamra od paska zabrzęczała. Wreszcie zrozumiał, że jego ciało
było inne niż kiedyś - jakby tro-
chę spowolnione, mniej skuteczne w tym przebijaniu się przez
świat. W czarnych włosach pojawiły się pojedyncze srebrne nitki
- niezbyt wiele, tylko odrobinę, nadając mu dystyngowany
wygląd odpowiedni dla szefa kuchni. Jednak temu, co oznaczała
ta siwizna, nie dało się zaprzeczyć. Od dawna miał świadomość,
że z każdym rokiem Klara staje się starsza, teraz jednak zaczął
rozumieć, że i on się też starzeje, oraz to, że jego ciało będzie
kontynuowało ów marsz pod górę, siwizna będzie gęstnieć, a on
nadal nie będzie miał Klary.
Lucas Swift zmarł wskutek wylewu w swoim domu w 1966 roku,
a jego córka Klara siedziała na krześle przy nim, do końca
trzymając go za rękę. Kilka tygodni wcześniej miał mniejszy
wylew i nie pozwolił się zawiezć do szpitala w Albany. BEZ
SENSU" - napisał drżącą ręką na bloku papieru, bo jego zdolność
mówienia została zakłócona. Został więc w domu i Klara
pomagała mu codziennie w ćwiczeniach, owijając jego palce
wokół gumowej piłki i pomagając ją ścisnąć oraz próbując
posadzić go w łóżku na kilka minut dziennie. Jednak brakowało
mu woli walki. Jego żona Maureen odeszła dawno temu, a kiedy
przekonał się, że istnieje szansa podążenia za nią, nie widział
powodu, by walczyć z tym czymś, co wykręciło mu usta w trwały
grymas, palce jednej ręki zgięło jak szpony i zmieniło umysł na
podobieństwo rozkojarzone-go dziecka. Zostanie w domu przez
resztę swego życia.
Reszta okazała się krótka, bo następny wylew zdarzył się kilka
tygodni pózniej i Klara znów wprowadziła się do ojca. Daniel
opiekował się dziećmi i robił im obiady. Choć nie był dobrym
kucharzem, potrafił ugotować prosty gulasz. Klara siedziała przy
ojcu, trzymając jego rękę,
głaszcząc go i rozmawiając z nim o przeszłości. Kiedy umarł,
pomyślała, że zrobiła to, o co prosiła ją matka, i jej zadanie
zostało zakończone. Firma Remontowo-Porządko-wa Swiftów
też miała ugruntowane podstawy, rozszerzywszy swój zasięg i
zajmując część przestronnego magazynu na przechowywanie
narzędzi i części oraz na biuro. Teraz, myślała Klara z pewną
dozą ironii, mogłaby opuścić Longwood Falls i połączyć się z
Martinem za oceanem. Jednak życie przypomina czasami
wyszukaną grę w skoki przez gumę, w którą niegdyś całymi
godzinami bawiła się z koleżankami na wyboistych chodnikach
ulicy Badger -jeśli nie wskoczysz w odpowiednim momencie,
możesz nie być w stanie w ogóle wskoczyć.
Kiedy z domu pogrzebowego Barkera przybył grabarz o
nerwowym tiku, Klara ucałowała rękę ojca.
- Zawsze cię kochałam - powiedziała do niego cicho, a potem
wstała i ruszyła z powrotem do domu, do męża i dzieci, którzy na
nią czekali.
Dwudziestego szóstego maja 1968 roku Martin szedł ulicami
Londynu, szukając taksówki na lotnisko. Londyn zupełnie się
zmienił od czasu, gdy sprowadził się tutaj w latach
pięćdziesiątych. Teraz pełen był nastolatków, muzyki, zbyt
jaskrawych kolorów i całej gamy narkotyków, z czego nic
szczególnie go nie interesowało, a za czym przepadała jego córka
Louisa. Była błyskotliwą dziewczyną, która nosiła kuse
minispódniczki, spędzała czas z hałaśliwymi chłopakami na
motocyklach, bez przerwy puszczała te same piosenki rockowe i
nakładała tak dużo czarnego tuszu wokół oczu, że wyglądała jak
chory szop. Mimo to nie mógł jej mieć tego za złe, bo przeszła
długie leczenie po wypadku podczas jazdy konnej, a te-
raz powróciła wreszcie do pełni zdrowia, więc postanowiła wyjść
w świat i korzystać z życia, ile się da.
Nie chodzi o to, że Martin był staromodny; właśnie w
poprzednim tygodniu John Lennon i Paul McCartney z grupą
menedżerów przyszli na wieczorny posiłek do Altanki i Martin
czuł podekscytowanie, wyglądając przez cały czas przez okrągłe
okienko drzwi kuchennych. Ku jego satysfakcji obaj Beatlesi
zmietli do ostatniego kęsa podane potrawy. Pomyślał sobie:
Muszę powiedzieć Klarze, bo miał ją wkrótce zobaczyć.
Chociaż Martin znajdował oparcie w swojej żonie i córce oraz w
sukcesie zawodowym, i choć ukazywały się o nim różne artykuły
w gazetach i czasopismach, a także miał właśnie wydać książkę
kucharską zatytułowaną Przepisy z Altanki, to często doświadczał
uczucia, jakby prowadził życie we śnie. Było tak, jakby jego
śniące ja przebywało w Anglii, podczas gdy ja przebudzone i
rzeczywiste przemierzało razem z Klarą wąskie uliczki Włoch.
Frances tolerowała coroczne wizyty Martina w Longwood Falls,
choć nigdy jej się one nie podobały. Wiedziała, że są one
niewinne", ale i tak czuła się zagrożona i miała w tym słuszność.
On uwielbiał widywanie się z Klarą; to ta chwila w ciągu całego
roku czyniła go najszczęśliwszym, prawdziwie żywym. Czy [ Pobierz całość w formacie PDF ]