[ Pobierz całość w formacie PDF ]
kształtów. Nie chciałabym, żeby w końcu nic z tego nie wyszło.
Zapominając o ostrożności, objął ją ramieniem.
- Tak się nie stanie. Naprawdę. Możesz mi zaufać. Pewność w
jego głosie, nawet bardziej niż same
słowa uspokoiła ją. To i oparcie, jakie dawało jego ciało. Po raz
pierwszy czuła się tak, jakby Carter rzeczywiście dzielił z nią
odpowiedzialność za Crosslyn Rise. Jeszcze przed tygodniem lub
dwoma ta myśl doprowadziłaby ją do szału, dziś było jej z tym
dobrze.
- Mam bilety do teatru na czwartek wieczór - powiedział nagle
Carter. - Chodz ze mną. A może masz inne plany?
Czuła jego ciepły oddech na włosach.
- Nie - odparła zaskoczona.
- Na Kotkę na gorącym blaszanym dachu". Uniosła głowę, żeby
na niego spojrzeć.
- Masz bilety na Kotkę" - powiedziała zdumiona, ponieważ
bezskutecznie próbowała je zdobyć od tygodni. Ale pójście do
teatru z Carterem oznaczało randkę.
- No więc? - dopytywał się.
- Nie wiem - szepnęła bezradnie. Wszystko w nim ją kusiło. Tak
dobrze się z nim czuła. Problem, jak zwykle, tkwił w niej samej.
- Jeśli nie pójdziesz, oddam bilety. Nie mam z kim iść, a nie chcę
pójść sam.
- To szantaż.
- Nie szantaż. Tylko okazja zobaczenia najlepszego wznowienia
ostatniej dekady.
- Wiem, wiem - mruknęła, kapitulując. Aatwo było ulec, kiedy
nalegał ktoś tak silny jak Carter. - Ale w czwartek cały dzień
jestem na uczelni, przygotowuję plan letniego semestru. -
Opierała się jeszcze.
- Zanim znów się zacznie rok akademicki, powinnaś się trochę
rozerwać. To ci się należy.
Nie myślała o tym, co się jej należy, ale co będzie oznaczać
randka z Carterem. Będą razem w teatrze, a może nawet tylko we
dwoje przed lub po spektaklu. Wszystko może się wtedy zdarzyć.
Nie była pewna, czy jest na to gotowa.
Ale też nie była pewna, czy potrafi odmówić.
- Zgoda, z tym że spotkamy się na mieście.
- Dlaczego nie mogę cię zabrać? - spytał zasmucony.
- Bo nie wiem, gdzie dokładnie będę. - Tak naprawdę uznała, że
tylko w ten sposób utrzyma spotkanie w konwencji
niezobowiązującej znajomości.
Carter nalegał jeszcze, ale poddał się, widząc, że Jessica nie
ustąpi.
- Dobrze. A więc spotkajmy się w Sweetwater
Cafe".
- Myślałam, że Kotkę" grają w Colonial.
- Sweetwater" jest niedaleko. Możemy tam coś zjeść przed
spektaklem. - Na widok jej sceptycznej miny, dodał szybko. -
Musisz coś zjeść, Jessico - A kiedy wciąż się wahała, dorzucił: -
Zgódz się. Ustąpi-
łem ci w sprawie miejsca spotkania, więc pozwól przynajmniej,
że cię nakarmię.
Spojrzawszy w jego oczy, uświadomiła sobie raptem, że nie
potrafi mu się oprzeć. Nie, kiedy tak opiekuńczo obejmuje ją
ramieniem, nie, kiedy patrzy na nią tak gorąco, nie, kiedy chce,
żeby trwało to w nieskończoność. Sprawiał, że czuła się kimś
wyjątkowym. Kimś kochanym. W tej chwili wątpiła, by umiała
mu odmówić czegokolwiek.
Zatem się zgodziła. Oczywiście, pózniej żałowała swojej decyzji,
ale po jednym dniu męczarni straciła do siebie cierpliwość.
Ponieważ zgodziła się spotkać z Carterem, powiedziała sobie,
dotrzyma słowa, a skoro z nim wyjdzie, zrobi wszystko co w jej
mocy, żeby tego nie pożałował.
Na razie nie wyglądało na to, żeby żałował czegokolwiek.
Dzwonił do niej co wieczór, choćby po to, żeby spytać, jak się
ma. Ale rozmowa przez telefon czy spotkania w sprawie
przebudowy, a nawet niedzielna wycieczka na północ były czymś
innym niż wyjście do teatru. Tego wieczoru chciała ładnie wy-
glądać.
W czwartek wyszła z pracy o drugiej. Najpierw wstąpiła do
butiku, w którym kupiła sweter, w jakim wybrała się do Maine.
Skoro stylowy ciuszek się sprawdził, może sprawdzi się i drugi.
Ale w tym sklepie stylowy oznaczało ekscentryczny, a to wcale
do niej nie pasowało. Już miała zrezygnować, kiedy właściciel
przyniósł z zaplecza suknię wprost idealną. Cytryno-wozielony
jedwab miękko zaznaczał jej kształty, urywając się tuż nad
kolanem. Suknia była bez rękawów i miała wysoki golfik, który
układał się wokół jej szyi
z taką samą gracją, z jaką reszta materiału spowijała jej ciało.
Była bardzo kobieca. Jessica czuła się w niej na tyle wyjątkowo,
że nie spojrzała na metkę, a kiedy wypisywała czek, była już do
niej tak przywiązana, że nie zmartwiła się wyjątkowo wysoką
ceną.
Następnym przystankiem na jej trasie był sklep obuwniczy, w
którym wybrała parę szpilek z czarnej skóry i pasującą do nich
małą torebkę.
Potem wstąpiła do salonu fryzjerskiego Maria. Mario strzygł ją
od kilku lat regularnie co dwa miesiące - zwykłe podcięcie
włosów, żeby nie roz-dwajały się na końcach. Tym razem po raz
pierwszy pozwoliła mu na więcej fantazji. Pogłębiwszy jej
naturalne fale wałkami i lampą, nadał jej łagodny i stylowy
wygląd. Na zakończenie, niczym kucharz dekorujący lukrem
ciasto, spiął jej włosy z jednej strony twarzy wysoko nad uchem
perłową klamrą. Fryzura tak się spodobała Jessice, że po wyjściu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl karpacz24.htw.pl
kształtów. Nie chciałabym, żeby w końcu nic z tego nie wyszło.
Zapominając o ostrożności, objął ją ramieniem.
- Tak się nie stanie. Naprawdę. Możesz mi zaufać. Pewność w
jego głosie, nawet bardziej niż same
słowa uspokoiła ją. To i oparcie, jakie dawało jego ciało. Po raz
pierwszy czuła się tak, jakby Carter rzeczywiście dzielił z nią
odpowiedzialność za Crosslyn Rise. Jeszcze przed tygodniem lub
dwoma ta myśl doprowadziłaby ją do szału, dziś było jej z tym
dobrze.
- Mam bilety do teatru na czwartek wieczór - powiedział nagle
Carter. - Chodz ze mną. A może masz inne plany?
Czuła jego ciepły oddech na włosach.
- Nie - odparła zaskoczona.
- Na Kotkę na gorącym blaszanym dachu". Uniosła głowę, żeby
na niego spojrzeć.
- Masz bilety na Kotkę" - powiedziała zdumiona, ponieważ
bezskutecznie próbowała je zdobyć od tygodni. Ale pójście do
teatru z Carterem oznaczało randkę.
- No więc? - dopytywał się.
- Nie wiem - szepnęła bezradnie. Wszystko w nim ją kusiło. Tak
dobrze się z nim czuła. Problem, jak zwykle, tkwił w niej samej.
- Jeśli nie pójdziesz, oddam bilety. Nie mam z kim iść, a nie chcę
pójść sam.
- To szantaż.
- Nie szantaż. Tylko okazja zobaczenia najlepszego wznowienia
ostatniej dekady.
- Wiem, wiem - mruknęła, kapitulując. Aatwo było ulec, kiedy
nalegał ktoś tak silny jak Carter. - Ale w czwartek cały dzień
jestem na uczelni, przygotowuję plan letniego semestru. -
Opierała się jeszcze.
- Zanim znów się zacznie rok akademicki, powinnaś się trochę
rozerwać. To ci się należy.
Nie myślała o tym, co się jej należy, ale co będzie oznaczać
randka z Carterem. Będą razem w teatrze, a może nawet tylko we
dwoje przed lub po spektaklu. Wszystko może się wtedy zdarzyć.
Nie była pewna, czy jest na to gotowa.
Ale też nie była pewna, czy potrafi odmówić.
- Zgoda, z tym że spotkamy się na mieście.
- Dlaczego nie mogę cię zabrać? - spytał zasmucony.
- Bo nie wiem, gdzie dokładnie będę. - Tak naprawdę uznała, że
tylko w ten sposób utrzyma spotkanie w konwencji
niezobowiązującej znajomości.
Carter nalegał jeszcze, ale poddał się, widząc, że Jessica nie
ustąpi.
- Dobrze. A więc spotkajmy się w Sweetwater
Cafe".
- Myślałam, że Kotkę" grają w Colonial.
- Sweetwater" jest niedaleko. Możemy tam coś zjeść przed
spektaklem. - Na widok jej sceptycznej miny, dodał szybko. -
Musisz coś zjeść, Jessico - A kiedy wciąż się wahała, dorzucił: -
Zgódz się. Ustąpi-
łem ci w sprawie miejsca spotkania, więc pozwól przynajmniej,
że cię nakarmię.
Spojrzawszy w jego oczy, uświadomiła sobie raptem, że nie
potrafi mu się oprzeć. Nie, kiedy tak opiekuńczo obejmuje ją
ramieniem, nie, kiedy patrzy na nią tak gorąco, nie, kiedy chce,
żeby trwało to w nieskończoność. Sprawiał, że czuła się kimś
wyjątkowym. Kimś kochanym. W tej chwili wątpiła, by umiała
mu odmówić czegokolwiek.
Zatem się zgodziła. Oczywiście, pózniej żałowała swojej decyzji,
ale po jednym dniu męczarni straciła do siebie cierpliwość.
Ponieważ zgodziła się spotkać z Carterem, powiedziała sobie,
dotrzyma słowa, a skoro z nim wyjdzie, zrobi wszystko co w jej
mocy, żeby tego nie pożałował.
Na razie nie wyglądało na to, żeby żałował czegokolwiek.
Dzwonił do niej co wieczór, choćby po to, żeby spytać, jak się
ma. Ale rozmowa przez telefon czy spotkania w sprawie
przebudowy, a nawet niedzielna wycieczka na północ były czymś
innym niż wyjście do teatru. Tego wieczoru chciała ładnie wy-
glądać.
W czwartek wyszła z pracy o drugiej. Najpierw wstąpiła do
butiku, w którym kupiła sweter, w jakim wybrała się do Maine.
Skoro stylowy ciuszek się sprawdził, może sprawdzi się i drugi.
Ale w tym sklepie stylowy oznaczało ekscentryczny, a to wcale
do niej nie pasowało. Już miała zrezygnować, kiedy właściciel
przyniósł z zaplecza suknię wprost idealną. Cytryno-wozielony
jedwab miękko zaznaczał jej kształty, urywając się tuż nad
kolanem. Suknia była bez rękawów i miała wysoki golfik, który
układał się wokół jej szyi
z taką samą gracją, z jaką reszta materiału spowijała jej ciało.
Była bardzo kobieca. Jessica czuła się w niej na tyle wyjątkowo,
że nie spojrzała na metkę, a kiedy wypisywała czek, była już do
niej tak przywiązana, że nie zmartwiła się wyjątkowo wysoką
ceną.
Następnym przystankiem na jej trasie był sklep obuwniczy, w
którym wybrała parę szpilek z czarnej skóry i pasującą do nich
małą torebkę.
Potem wstąpiła do salonu fryzjerskiego Maria. Mario strzygł ją
od kilku lat regularnie co dwa miesiące - zwykłe podcięcie
włosów, żeby nie roz-dwajały się na końcach. Tym razem po raz
pierwszy pozwoliła mu na więcej fantazji. Pogłębiwszy jej
naturalne fale wałkami i lampą, nadał jej łagodny i stylowy
wygląd. Na zakończenie, niczym kucharz dekorujący lukrem
ciasto, spiął jej włosy z jednej strony twarzy wysoko nad uchem
perłową klamrą. Fryzura tak się spodobała Jessice, że po wyjściu [ Pobierz całość w formacie PDF ]