[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pragnienia whisky.
Jeśli nawet, Al wiedział, że to nie jego dzieło. To światło, które w nim płonęło; ogień,
co grzał, choć nie parzył.
Indianin podbiegł do okna, przeskoczył parapet, zawisł przez chwilę na rękach i
zniknął tak cicho, że Alvin nie usłyszał, gdy dotknął stopami ziemi pod oknem. Jak
kot.
Ile to wszystko trwało? Całe godziny? Czy wkrótce wstanie świt? A może minęło
tylko parę sekund od chwili, gdy Anna szeptała mu do ucha, a potem rodzina
usnęła?
Zresztą, to nieważne. Alvin nie mógłby zasnąć po tym wszystkim, co się wydarzyło.
Dlaczego ten Czerwony do niego przyszedł? Co oznaczał blask, który najpierw
rozświetlał Lollę-Wossiky, a potem wypełnił Alvina? Zadziwiony chłopiec nie mógł tak
zwyczajnie leżeć w łóżku. Wstał więc, szybko wciągnął nocną koszulę i wymknął się
za drzwi.
Na korytarzu usłyszał dobiegającą z dołu rozmowę. Mama i tato jeszcze nie spali. Z
początku chciał zbiec do nich i opowiedzieć o wszystkim. Potem jednak rozpoznał
ton ich głosów, był w nim gniew, strach, niepokój. Nie najlepsza chwila na opowieść
o śnie. Nawet jeśli Alvin wiedział, że to nie sen, oni tak właśnie potraktują całą
historię. Zresztą, kiedy się lepiej zastanowić, przecież i tak nie mógł opowiedzieć
wszystkiego. O wysłaniu karaluchów do sypialni sióstr? O szpilkach, ukłuciach i
grozbach? Wszystko wyszłoby na jaw, choć Alvin miał wrażenie, że zdarzyło się to
całe lata temu. Nie miało już znaczenia wobec przysięgi, jaką złożył i przyszłości, jaka
mogła go oczekiwać. Ale dla mamy i taty będzie miało duże znaczenie.
Na palcach przemknął korytarzem i po schodach zsunął się w dół: dość blisko, by
wszystko słyszeć i dość daleko, by kryć się bezpiecznie za węgłem.
Po kilku minutach zapomniał, że powinien się kryć. Zszedł niżej, by zobaczyć duży
pokój. Tato siedział na podłodze wśród kawałków drewna. Alvin zdziwił się, że
jeszcze z nimi nie skończył, choć przecież był już na górze, żeby zabijać karaluchy.
Musiało minąć sporo czasu.
Tato schylił się i zakrył twarz rękami. Mama klęczała przed nim, trzymając
największy odłamek drzewa.
On żyje, Alvinie mówiła mama. Cała reszta się nie liczy. Tato podniósł głowę i
spojrzał na nią z powagą.
To woda wsączyła się do tego drzewa, zamarzała i topniała długo przed tym, nim je
ścięliśmy. I całkiem przypadkiem przycięliśmy je tak, że skaza nie była widoczna na
powierzchni. Ale wewnątrz belka pękła na trzy strony i tylko czekała na ciężar
kalenicy. Woda to zrobiła.
Woda& w głosie mamy zabrzmiał szyderczy ton.
To już po raz czternasty woda próbowała go zabić.
Dzieciom zawsze trafiają się jakieś przypadki.
Raz pośliznęłaś się na mokrej podłodze, kiedy trzymałaś go na ręku. Raz David
przewrócił kocioł wrzątku. Trzy razy gdzieś się zgubił i znalezliśmy go na brzegu.
Ostatniej zimy, kiedy pękł lód na Rzece Chybotliwego Canoe&
Nie myślisz chyba, że jest pierwszym dzieckiem, które wpadło do wody?
Napił się zatrutej wody i wymiotował krwią. Albo zaatakował go bawół cały
oblepiony błotem&
Błotem. Wszyscy wiedzą, że bawoły taplają się w błocie jak świnie. To nie miało
żadnego związku z wodą.
Tato uderzył otwartą dłonią o podłogę. Trzask rozległ się głośno jak wystrzał. Mama
drgnęła i natychmiast spojrzała ku schodom, w stronę, gdzie spały dzieci. Alvin
Junior odskoczył pospiesznie. Czekał, aż każe mu wracać do łóżka. Ale chyba
niczego nie zauważyła, ponieważ nie krzyknęła ani nikt za nim nie poszedł.
Wrócił cichutko. Rodzice wciąż się kłócili, tylko ciszej.
Tato mówił szeptem, choć oczy płonęły mu gniewem.
Jeśli naprawdę uważasz, że to nie miało żadnego związku z wodą, to ty jesteś
szalona, nie ja.
Twarz mamy wyglądała jak ścięta lodem. Alvin Junior znał ten wyraz mama nie
mogła być bardziej wściekła. %7ładnych klapsów, żadnych wymówek; tylko chłód i
milczenie; każde dziecko, które spotkała taka kara, zaczynało marzyć o śmierci i
męczarniach piekła, bo tam przynajmniej jest cieplej.
Przy tacie mama nie milczała, ale jej głos był jak lód.
Nasz Zbawca pił wodę ze studni Samarytanina. Ale nie przypominam sobie, żeby
wpadł do tej studni.
Alvin Junior wspomniał, jak spadał w ciemność trzymając się wiadra, aż lina
zaplątała się w kołowrocie i zatrzymała je tuż nad powierzchnią wody. Z pewnością
by się utopił. Powiedzieli, że nie miał jeszcze dwóch lat, kiedy to się stało. Jeszcze [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl karpacz24.htw.pl
pragnienia whisky.
Jeśli nawet, Al wiedział, że to nie jego dzieło. To światło, które w nim płonęło; ogień,
co grzał, choć nie parzył.
Indianin podbiegł do okna, przeskoczył parapet, zawisł przez chwilę na rękach i
zniknął tak cicho, że Alvin nie usłyszał, gdy dotknął stopami ziemi pod oknem. Jak
kot.
Ile to wszystko trwało? Całe godziny? Czy wkrótce wstanie świt? A może minęło
tylko parę sekund od chwili, gdy Anna szeptała mu do ucha, a potem rodzina
usnęła?
Zresztą, to nieważne. Alvin nie mógłby zasnąć po tym wszystkim, co się wydarzyło.
Dlaczego ten Czerwony do niego przyszedł? Co oznaczał blask, który najpierw
rozświetlał Lollę-Wossiky, a potem wypełnił Alvina? Zadziwiony chłopiec nie mógł tak
zwyczajnie leżeć w łóżku. Wstał więc, szybko wciągnął nocną koszulę i wymknął się
za drzwi.
Na korytarzu usłyszał dobiegającą z dołu rozmowę. Mama i tato jeszcze nie spali. Z
początku chciał zbiec do nich i opowiedzieć o wszystkim. Potem jednak rozpoznał
ton ich głosów, był w nim gniew, strach, niepokój. Nie najlepsza chwila na opowieść
o śnie. Nawet jeśli Alvin wiedział, że to nie sen, oni tak właśnie potraktują całą
historię. Zresztą, kiedy się lepiej zastanowić, przecież i tak nie mógł opowiedzieć
wszystkiego. O wysłaniu karaluchów do sypialni sióstr? O szpilkach, ukłuciach i
grozbach? Wszystko wyszłoby na jaw, choć Alvin miał wrażenie, że zdarzyło się to
całe lata temu. Nie miało już znaczenia wobec przysięgi, jaką złożył i przyszłości, jaka
mogła go oczekiwać. Ale dla mamy i taty będzie miało duże znaczenie.
Na palcach przemknął korytarzem i po schodach zsunął się w dół: dość blisko, by
wszystko słyszeć i dość daleko, by kryć się bezpiecznie za węgłem.
Po kilku minutach zapomniał, że powinien się kryć. Zszedł niżej, by zobaczyć duży
pokój. Tato siedział na podłodze wśród kawałków drewna. Alvin zdziwił się, że
jeszcze z nimi nie skończył, choć przecież był już na górze, żeby zabijać karaluchy.
Musiało minąć sporo czasu.
Tato schylił się i zakrył twarz rękami. Mama klęczała przed nim, trzymając
największy odłamek drzewa.
On żyje, Alvinie mówiła mama. Cała reszta się nie liczy. Tato podniósł głowę i
spojrzał na nią z powagą.
To woda wsączyła się do tego drzewa, zamarzała i topniała długo przed tym, nim je
ścięliśmy. I całkiem przypadkiem przycięliśmy je tak, że skaza nie była widoczna na
powierzchni. Ale wewnątrz belka pękła na trzy strony i tylko czekała na ciężar
kalenicy. Woda to zrobiła.
Woda& w głosie mamy zabrzmiał szyderczy ton.
To już po raz czternasty woda próbowała go zabić.
Dzieciom zawsze trafiają się jakieś przypadki.
Raz pośliznęłaś się na mokrej podłodze, kiedy trzymałaś go na ręku. Raz David
przewrócił kocioł wrzątku. Trzy razy gdzieś się zgubił i znalezliśmy go na brzegu.
Ostatniej zimy, kiedy pękł lód na Rzece Chybotliwego Canoe&
Nie myślisz chyba, że jest pierwszym dzieckiem, które wpadło do wody?
Napił się zatrutej wody i wymiotował krwią. Albo zaatakował go bawół cały
oblepiony błotem&
Błotem. Wszyscy wiedzą, że bawoły taplają się w błocie jak świnie. To nie miało
żadnego związku z wodą.
Tato uderzył otwartą dłonią o podłogę. Trzask rozległ się głośno jak wystrzał. Mama
drgnęła i natychmiast spojrzała ku schodom, w stronę, gdzie spały dzieci. Alvin
Junior odskoczył pospiesznie. Czekał, aż każe mu wracać do łóżka. Ale chyba
niczego nie zauważyła, ponieważ nie krzyknęła ani nikt za nim nie poszedł.
Wrócił cichutko. Rodzice wciąż się kłócili, tylko ciszej.
Tato mówił szeptem, choć oczy płonęły mu gniewem.
Jeśli naprawdę uważasz, że to nie miało żadnego związku z wodą, to ty jesteś
szalona, nie ja.
Twarz mamy wyglądała jak ścięta lodem. Alvin Junior znał ten wyraz mama nie
mogła być bardziej wściekła. %7ładnych klapsów, żadnych wymówek; tylko chłód i
milczenie; każde dziecko, które spotkała taka kara, zaczynało marzyć o śmierci i
męczarniach piekła, bo tam przynajmniej jest cieplej.
Przy tacie mama nie milczała, ale jej głos był jak lód.
Nasz Zbawca pił wodę ze studni Samarytanina. Ale nie przypominam sobie, żeby
wpadł do tej studni.
Alvin Junior wspomniał, jak spadał w ciemność trzymając się wiadra, aż lina
zaplątała się w kołowrocie i zatrzymała je tuż nad powierzchnią wody. Z pewnością
by się utopił. Powiedzieli, że nie miał jeszcze dwóch lat, kiedy to się stało. Jeszcze [ Pobierz całość w formacie PDF ]