[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dam sobie radę sama. Wszystko, co należało zrobić, to otworzyć dopływ mocy.
- Bardzo dobrze, CN-935. - Rahilly zasalutował w stronę tytanowej kolumny Nancii. -
Pozostałe formalności papierkowe zakończymy w ciągu jednego dnia i ty oraz pilot Caleb będziecie
mogli szykować się do nowego zadania. Właściwie to jedno już jest. W Centrali będą zadowoleni,
że nie muszą czekać, aż wybierzesz sobie pilota.
Wyszedł po ostatnich słowach i Nancia była mu za to wdzięczna. Caleb rozglądał się po
kabinie z wyrazem twarzy, którego Nancia nie rozumiała.
Jeśli chciał się na nią wściekać, że działała za jego plecami, to zapewne dowie się o tym
teraz, kiedy zostali sami.
- Ja... nic rozumiem - odezwał się wolno. - Nie czekasz, aby wybrać nowego pilota?
Zamierzasz znów polecieć samotnie?
- Nic bardziej mylnego - odpowiedziała Nancia. - Mam dość podróżowania solo, serdeczne
dzięki. Odkryłam, że o wiele bardziej wolę podróżować z partnerem.
- Więc...
- Czy nie słyszałeś, co on mówił? Od teraz jestem CN-935. Zdecydowałam, że komputer w
Centrali miał rację - oświadczyła Nancia, starając się nadać swemu głosowi spokojne i
zrównoważone brzmienie. - Stanowimy bardzo dobrą drużynę.
Caleb wciąż milczał i Nancia zaczynała mieć pewne obawy.
- Jeśli... oczywiście ci to odpowiada.
- Odpowiada! Od-po-wia-da. Odpowiada! - wybuchnął Caleb. - Ta kobieta przywraca mi
życie... na dodatek jest perfekcyjnym partnerem-mózgiem i chce wiedzieć, czy to mi odpowiada?
Ja... Nancia... och, poczekaj minutkę, dobrze? Muszę coś zrobić, zanim przywrócisz moc nadawczą
w kanałach.
Pospieszył do swojej kabiny, prawdopodobnie po to, by skasować podanie o pracę, którego
stworzenie zabrało mu tyle czasu, a Nancia pozwoliła sobie na mały, roziskrzony pokaz gwiazd i
komet na trzech szerokich ekranach.
Lepiej nie mogło być. Nancia, powtórzyła w duchu. W końcu nazwał mnie Nancią.
ROZDZIAA VI
Angalia, rok 2750 czasu Zwiatów Centralnych
Blaize
Kiedy Blaize Armontillado-Perez y Medoc opuścił pokład XN-935, z niedowierzaniem
rozglądał się po swoim nowym domu. Wierzchołek płaskowyżu, który posłużył Nancii za
lądowisko, był jedynym fragmentem stałego gruntu w okolicy. Za płaskowyżem znajdowała się
ściana kruchych, prawie pionowych skał, których ostre szczyty zasłaniały poranne słońce. Długie,
czarne cienie gór kładły się ukośnie na płaskowyżu i sięgały morza oślizłego mułu, które
przypominało Trzęsawisko Rozpaczy, żywcem wyjęte z ostatniej wersji SPACED OUT. Jedyne
urozmaicenie w brązowym morzu stanowiły w kilku miejscach duże, leniwe bąble, tworzące się z
mazi i pękające z siarczanym wyziewem. Na samej krawędzi płaskowyżu, wsparte dzwigarami i
niebezpiecznie wysunięte nad Trzęsawisko Rozpaczy, znajdowało się szare zadaszenie magazynu
prefabrykatów. Brązowe, pękate worki, ostemplowane znakami Planetarnej Pomocy Technicznej,
zwisały na hakach po jednej stronie budy, kołysząc się tuż nad morzem mułu. Na odcinku w pobliżu
Blaize'a dach z syntetycznego tworzywa przedłużony był czymś w rodzaju tkanych płacht, które
stanowiły załamującą się osłonę. Pod tym schronieniem rozsiadł się ogromnie tłusty człowiek
ubrany tylko w mokre od potu spodenki. Blaize westchnął i podniósł dwa najbliżej leżące bagaże.
Chwiejąc się lekko z powodu silniejszego przyciągania niż na statku, udał się w kierunku
otyłego zarządcy Angalii.
- Asystent techniczny PPT Armontillado-Perez y Medoc, proszę pana - przedstawił się. Kim
jest ten facet? Musi być pewnie jednym z górników w kopalni corycium. Oni są jedynymi ludzmi na
Angalii, oprócz oczywiście...
- Dobry dzionek, kochasiu - powiedział serdecznie spocony mężczyzna podobny do góry. -
Nigdy w życiu nie byłem bardziej zadowolony z czyjegoś widoku niż teraz. Mam nadzieję, że ci się
tu spodoba.
- Aha, Harmon, zarządca 11. stopnia? - zgadywał Blaize. Poza tym mój nowy szef.
Ostry alkoholowy odór prawie zwalił go z nóg.
- Czy widzisz tu kogokolwiek innego, dzieciaku? Jak sądzisz, kim jestem?
- Kopalnianym...
- Kopalnia padła. Nie funkcjonuje. Porzucona. Kaput. Wszystko się rozleciało, paskudztwo.
- Zarządca 11. stopnia Harmon powiedział to z satysfakcją. - Zbankrutowała. Właściciel sprzedał mi
kopalnię za alkohol, zanim sam się wycofał.
- Co się stało?
- Praca. Przedsiębiorstwo nie potrafiło utrzymać tutaj górników ani dla miłości, ani dla
pieniędzy. To nie dlatego, że im oferowano wiele miłości - ale nawet górnik z kopalni corycium nie
jest aż tak zdesperowany, aby próbować dogadać się z Luzakiem, hę, hę, hę. - Następna fala
alkoholowych wyziewów dotarła do Blaize'a.
- Luzakiem?
- Homosimilis Lucilla Angalii, jak dla ciebie, mój mały. Te vegańskie głowy odkryła Lucilla
Sharif, niech będzie przeklęta jej dusza, i zarejestrowała jako prawie inteligentne, niech będzie
podwójnie przeklęta. I teraz za jej grzechy musimy siedzieć tu i zarządzać dostawami Planetarnej
Pomocy Technicznej dla bandy chodzących cukiń. To było jedyne moje zajęcie, od kiedy zamknięto
kopalnię. A przez następnych pięć lat będziesz to robił ty. Kolejny transport PPT, który tu
przybędzie, zabiera mnie z planety. - Harmon spojrzał zazdrośnie na smukły kształt XN-935; jego
dziób połyskiwał teraz w słońcu, które świeciło nad postrzępionymi górami. - Niezły transport
macie, wy, dzieciaki z wielkich rodów. Taki statek! Nie sądzę, abym mógł go namówić...
- Wątpię w to - powiedział Blaize.
Harmon głośno zachichotał.
- Nie, chyba na to nie wygląda. Sposób, w jaki wysiadłeś, wrzeszcząc przez ramię, i ten twój
bagaż wyrzucony za tobą... Musiałeś niezle coś spieprzyć. Nieważne. Następny statek z PPT
powinien przybyć lada dzień, a do tego czasu mój nowy przydział powinien być gotowy. -
Przeciągnął się leniwie, łyknął z butelki i westchnął z wyraznym zadowoleniem- - Tak mi się zdaje,
że zasłużyłem sobie na długą, miłą podróż do Centrali z wysoką wieżą biurowca, klimatyzacją i
służbą, gdzie nie musisz zwracać cholernej uwagi na cholerną przyrodę, chyba że masz ochotę
wyjrzeć sobie przez okno. Siądz sobie, panie y Perez, i nie rób takiej nieszczęśliwej miny. Odwal
swoje pięć lat, a może wtedy odeślą cię na powrót do cywilizacji. Masz szczęście, że przyleciałeś
właśnie teraz.
- Naprawdę?
Słońce dotarło już ponad góry i na płaskowyżu było bardzo gorąco. Blaize przesunął swój
największy pakunek w cień, pod wiatę, i usiadł.
- Jasne. Dzisiaj jest pora karmienia w zoo. Luzaki przygotują prawdziwe przedstawienie dla
ciebie, o, tak. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl karpacz24.htw.pl
dam sobie radę sama. Wszystko, co należało zrobić, to otworzyć dopływ mocy.
- Bardzo dobrze, CN-935. - Rahilly zasalutował w stronę tytanowej kolumny Nancii. -
Pozostałe formalności papierkowe zakończymy w ciągu jednego dnia i ty oraz pilot Caleb będziecie
mogli szykować się do nowego zadania. Właściwie to jedno już jest. W Centrali będą zadowoleni,
że nie muszą czekać, aż wybierzesz sobie pilota.
Wyszedł po ostatnich słowach i Nancia była mu za to wdzięczna. Caleb rozglądał się po
kabinie z wyrazem twarzy, którego Nancia nie rozumiała.
Jeśli chciał się na nią wściekać, że działała za jego plecami, to zapewne dowie się o tym
teraz, kiedy zostali sami.
- Ja... nic rozumiem - odezwał się wolno. - Nie czekasz, aby wybrać nowego pilota?
Zamierzasz znów polecieć samotnie?
- Nic bardziej mylnego - odpowiedziała Nancia. - Mam dość podróżowania solo, serdeczne
dzięki. Odkryłam, że o wiele bardziej wolę podróżować z partnerem.
- Więc...
- Czy nie słyszałeś, co on mówił? Od teraz jestem CN-935. Zdecydowałam, że komputer w
Centrali miał rację - oświadczyła Nancia, starając się nadać swemu głosowi spokojne i
zrównoważone brzmienie. - Stanowimy bardzo dobrą drużynę.
Caleb wciąż milczał i Nancia zaczynała mieć pewne obawy.
- Jeśli... oczywiście ci to odpowiada.
- Odpowiada! Od-po-wia-da. Odpowiada! - wybuchnął Caleb. - Ta kobieta przywraca mi
życie... na dodatek jest perfekcyjnym partnerem-mózgiem i chce wiedzieć, czy to mi odpowiada?
Ja... Nancia... och, poczekaj minutkę, dobrze? Muszę coś zrobić, zanim przywrócisz moc nadawczą
w kanałach.
Pospieszył do swojej kabiny, prawdopodobnie po to, by skasować podanie o pracę, którego
stworzenie zabrało mu tyle czasu, a Nancia pozwoliła sobie na mały, roziskrzony pokaz gwiazd i
komet na trzech szerokich ekranach.
Lepiej nie mogło być. Nancia, powtórzyła w duchu. W końcu nazwał mnie Nancią.
ROZDZIAA VI
Angalia, rok 2750 czasu Zwiatów Centralnych
Blaize
Kiedy Blaize Armontillado-Perez y Medoc opuścił pokład XN-935, z niedowierzaniem
rozglądał się po swoim nowym domu. Wierzchołek płaskowyżu, który posłużył Nancii za
lądowisko, był jedynym fragmentem stałego gruntu w okolicy. Za płaskowyżem znajdowała się
ściana kruchych, prawie pionowych skał, których ostre szczyty zasłaniały poranne słońce. Długie,
czarne cienie gór kładły się ukośnie na płaskowyżu i sięgały morza oślizłego mułu, które
przypominało Trzęsawisko Rozpaczy, żywcem wyjęte z ostatniej wersji SPACED OUT. Jedyne
urozmaicenie w brązowym morzu stanowiły w kilku miejscach duże, leniwe bąble, tworzące się z
mazi i pękające z siarczanym wyziewem. Na samej krawędzi płaskowyżu, wsparte dzwigarami i
niebezpiecznie wysunięte nad Trzęsawisko Rozpaczy, znajdowało się szare zadaszenie magazynu
prefabrykatów. Brązowe, pękate worki, ostemplowane znakami Planetarnej Pomocy Technicznej,
zwisały na hakach po jednej stronie budy, kołysząc się tuż nad morzem mułu. Na odcinku w pobliżu
Blaize'a dach z syntetycznego tworzywa przedłużony był czymś w rodzaju tkanych płacht, które
stanowiły załamującą się osłonę. Pod tym schronieniem rozsiadł się ogromnie tłusty człowiek
ubrany tylko w mokre od potu spodenki. Blaize westchnął i podniósł dwa najbliżej leżące bagaże.
Chwiejąc się lekko z powodu silniejszego przyciągania niż na statku, udał się w kierunku
otyłego zarządcy Angalii.
- Asystent techniczny PPT Armontillado-Perez y Medoc, proszę pana - przedstawił się. Kim
jest ten facet? Musi być pewnie jednym z górników w kopalni corycium. Oni są jedynymi ludzmi na
Angalii, oprócz oczywiście...
- Dobry dzionek, kochasiu - powiedział serdecznie spocony mężczyzna podobny do góry. -
Nigdy w życiu nie byłem bardziej zadowolony z czyjegoś widoku niż teraz. Mam nadzieję, że ci się
tu spodoba.
- Aha, Harmon, zarządca 11. stopnia? - zgadywał Blaize. Poza tym mój nowy szef.
Ostry alkoholowy odór prawie zwalił go z nóg.
- Czy widzisz tu kogokolwiek innego, dzieciaku? Jak sądzisz, kim jestem?
- Kopalnianym...
- Kopalnia padła. Nie funkcjonuje. Porzucona. Kaput. Wszystko się rozleciało, paskudztwo.
- Zarządca 11. stopnia Harmon powiedział to z satysfakcją. - Zbankrutowała. Właściciel sprzedał mi
kopalnię za alkohol, zanim sam się wycofał.
- Co się stało?
- Praca. Przedsiębiorstwo nie potrafiło utrzymać tutaj górników ani dla miłości, ani dla
pieniędzy. To nie dlatego, że im oferowano wiele miłości - ale nawet górnik z kopalni corycium nie
jest aż tak zdesperowany, aby próbować dogadać się z Luzakiem, hę, hę, hę. - Następna fala
alkoholowych wyziewów dotarła do Blaize'a.
- Luzakiem?
- Homosimilis Lucilla Angalii, jak dla ciebie, mój mały. Te vegańskie głowy odkryła Lucilla
Sharif, niech będzie przeklęta jej dusza, i zarejestrowała jako prawie inteligentne, niech będzie
podwójnie przeklęta. I teraz za jej grzechy musimy siedzieć tu i zarządzać dostawami Planetarnej
Pomocy Technicznej dla bandy chodzących cukiń. To było jedyne moje zajęcie, od kiedy zamknięto
kopalnię. A przez następnych pięć lat będziesz to robił ty. Kolejny transport PPT, który tu
przybędzie, zabiera mnie z planety. - Harmon spojrzał zazdrośnie na smukły kształt XN-935; jego
dziób połyskiwał teraz w słońcu, które świeciło nad postrzępionymi górami. - Niezły transport
macie, wy, dzieciaki z wielkich rodów. Taki statek! Nie sądzę, abym mógł go namówić...
- Wątpię w to - powiedział Blaize.
Harmon głośno zachichotał.
- Nie, chyba na to nie wygląda. Sposób, w jaki wysiadłeś, wrzeszcząc przez ramię, i ten twój
bagaż wyrzucony za tobą... Musiałeś niezle coś spieprzyć. Nieważne. Następny statek z PPT
powinien przybyć lada dzień, a do tego czasu mój nowy przydział powinien być gotowy. -
Przeciągnął się leniwie, łyknął z butelki i westchnął z wyraznym zadowoleniem- - Tak mi się zdaje,
że zasłużyłem sobie na długą, miłą podróż do Centrali z wysoką wieżą biurowca, klimatyzacją i
służbą, gdzie nie musisz zwracać cholernej uwagi na cholerną przyrodę, chyba że masz ochotę
wyjrzeć sobie przez okno. Siądz sobie, panie y Perez, i nie rób takiej nieszczęśliwej miny. Odwal
swoje pięć lat, a może wtedy odeślą cię na powrót do cywilizacji. Masz szczęście, że przyleciałeś
właśnie teraz.
- Naprawdę?
Słońce dotarło już ponad góry i na płaskowyżu było bardzo gorąco. Blaize przesunął swój
największy pakunek w cień, pod wiatę, i usiadł.
- Jasne. Dzisiaj jest pora karmienia w zoo. Luzaki przygotują prawdziwe przedstawienie dla
ciebie, o, tak. [ Pobierz całość w formacie PDF ]