[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Anny potknęła się. Demetrios chwycił ją i postawił z powrotem na nogi. I równie szybko
pozwolił jej iść dalej.
- Jeśli nie masz ochoty, nie musisz się trzymać ze mną - powiedziała. Demetrios
spojrzał na przewalające się tłumy. Połowa z tych ludzi była już zupełnie pijana, a pozo-
stali na najlepszej ku temu drodze.
- Daj spokój - powiedział szorstko. - Nie bądz idiotką.
Nabrzeże było zatłoczone. Tysiące malutkich światełek błyskało wzdłuż ulicy bie-
gnącej do portu. Z plaży dobiegały ciężkie dzwięki basu kapeli rockowej wprawiające w
drżenie ziemię. Próbując dogonić Demetriosa, Anny znowu się potknęła. Jeszcze raz ją
chwycił i tym razem przytrzymał. Tłum gęstniał i był coraz głośniejszy, kiedy wyszli z
portu, hałas był ogłuszający. Po tych wszystkich dniach na wodzie to morze ludzi było
nieznośne.
- Istne szaleństwo - krzyknęła, popchnięta przez kogoś. Setki, może tysiące ludzi
śpiewało i tańczyło, pijąc i wrzeszcząc, i wrzucając się wzajemnie do morza. - Chcesz
wracać na łódz? - wrzasnął jej do ucha. Ktoś na plaży odpalał sztuczne ognie. Ktoś inny
strzelał do butelek. Rozbłyskiwały flesze aparatów fotograficznych. Potrząsnęła głową.
Tam na łodzi była tylko samotność.
R
L
T
- To niesamowite - odwrzasnęła. - Nie mamy czegoś takiego w Mont Chamion!
- Szczęściarze! Poszukajmy, gdzie można by tu coś zjeść.
Kiedy znalezli restaurację z wolnym stolikiem, Demetrios nareszcie przestał się
spieszyć. Przez ostatnie cztery dni, jedząc w jej towarzystwie, wprost wrzucał w siebie
jedzenie. Ale wtedy byli sami. Teraz wydawał się całkiem zadowolony, mogąc jeść wol-
no i zamawiając kolejne piwo. Nie mówił nic osobistego. Ona starała się zagajać roz-
mowę zgodnie z wytycznymi Madame, ale on był na wszystko odporny. Jeśli już mówił,
to opowiadał o pomysłach na scenariusz albo o ludziach, z którymi miał rozmawiać po
zakończeniu podróży. Jak gdyby nie mógł się już tego doczekać.
Anny słuchała. Ona też się nie spieszyła, jedząc. Wiedziała, że jutro będą już na
Santorini. To był koniec ich podróży. Chciała zatrzymać ten wieczór na tak długo, jak
tylko mogła. Wydawało się, że to była tylko chwila. Ale naprawdę minęły dwie godziny,
kiedy Demetrios powiedział:
- Rano musimy wyruszyć skoro świt. Rozmawiałem dzisiaj z Theo i chciał wie-
dzieć, o której godzinie przypłyniemy. Powinniśmy tam dotrzeć wczesnym popołudniem.
- Uśmiechnął się, jak gdyby odliczał minuty do momentu, kiedy się jej wreszcie pozbę-
dzie.
- Cieszę się, że będę mogła poznać wreszcie twojego brata.
Nawet nie mrugnął, jak gdyby ta myśl nie dotarła do niego. Czyżby zamierzał ją
odesłać do hotelu, nawet zanim mogłaby poznać Theo? Nie powiedział tego, ale ener-
gicznie zażądał rachunku, zapłacił i wstał od stołu, jak gdyby jej kieliszek nie był wciąż
pełen do połowy.
- Powinniśmy już iść - powiedział.
Tłumy na ulicach się rozproszyły, część ludzi skryła się w tawernach. Główna im-
preza przeniosła się tymczasem z plaży do agory - małej otwartej przestrzeni na wprost
portu. Jakiś mały zespół grał tradycyjną muzykę. Pary tańczyły, oplecione ramionami,
podążając za muzyką. Anny zwolniła kroku, patrząc na nich z zazdrością.
- Idziemy. - Demetrios chwycił jej rękę, żeby wyminąć tłum.
Ale ona powiedziała:
- Zatańcz ze mną.
R
L
T
- Co takiego? - Szarpnął ją za rękę.
Nie ruszyła się.
- Tylko jeden taniec. - Spojrzała na niego błagalnie. - Jeden taniec, Demetriosie.
Muzyka była tandetna i chwilami fałszywa. Ale to nie miało znaczenia. Ich wspól-
na podróż dobiegała końca. Chciała jeszcze raz poczuć dotyk jego ramion. To wspo-
mnienie miało być wszystkim, co jej zostanie. Spojrzała w górę na niego, jej oczy mówi-
ły wszystko. Zawahał się, potem wzruszył ramionami.
- Dlaczego nie?
To było piekło i niebo, wszystko zespoliło się w jedno. Mógłby się zaśmiać gorzko
z własnej głupoty, gdyby pożądanie, jakie wobec niej odczuwał, nie było tak silne, gdyby
pragnienie nie było tak prawdziwe. Z gniewem i rozpaczą mógł walczyć. Ale nie z tym.
To tak, jak gdyby powstrzymywać się przed siłą grawitacji. Jak gdyby dać krok nad
przepaścią i potem odmówić upadku.
Zagarnął ją bliżej, otoczył ramionami i dotknął policzkiem jej włosów. Były takie
miękkie, wciągnął przez nozdrza jej zapach, mieszankę cytrusów i zapachu morza. Pra-
wie nie podążali za muzyką, po prostu tulili się w ramionach, kołysząc się, napawając,
marząc.
Błysk flesza rozświetlił nagle ciemność. Jeden, dwa. Sześć. Cała sekwencja ośle-
piających błysków. Demetrios od razu się zorientował, że celem paparazzo nie był tylko [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl karpacz24.htw.pl
Anny potknęła się. Demetrios chwycił ją i postawił z powrotem na nogi. I równie szybko
pozwolił jej iść dalej.
- Jeśli nie masz ochoty, nie musisz się trzymać ze mną - powiedziała. Demetrios
spojrzał na przewalające się tłumy. Połowa z tych ludzi była już zupełnie pijana, a pozo-
stali na najlepszej ku temu drodze.
- Daj spokój - powiedział szorstko. - Nie bądz idiotką.
Nabrzeże było zatłoczone. Tysiące malutkich światełek błyskało wzdłuż ulicy bie-
gnącej do portu. Z plaży dobiegały ciężkie dzwięki basu kapeli rockowej wprawiające w
drżenie ziemię. Próbując dogonić Demetriosa, Anny znowu się potknęła. Jeszcze raz ją
chwycił i tym razem przytrzymał. Tłum gęstniał i był coraz głośniejszy, kiedy wyszli z
portu, hałas był ogłuszający. Po tych wszystkich dniach na wodzie to morze ludzi było
nieznośne.
- Istne szaleństwo - krzyknęła, popchnięta przez kogoś. Setki, może tysiące ludzi
śpiewało i tańczyło, pijąc i wrzeszcząc, i wrzucając się wzajemnie do morza. - Chcesz
wracać na łódz? - wrzasnął jej do ucha. Ktoś na plaży odpalał sztuczne ognie. Ktoś inny
strzelał do butelek. Rozbłyskiwały flesze aparatów fotograficznych. Potrząsnęła głową.
Tam na łodzi była tylko samotność.
R
L
T
- To niesamowite - odwrzasnęła. - Nie mamy czegoś takiego w Mont Chamion!
- Szczęściarze! Poszukajmy, gdzie można by tu coś zjeść.
Kiedy znalezli restaurację z wolnym stolikiem, Demetrios nareszcie przestał się
spieszyć. Przez ostatnie cztery dni, jedząc w jej towarzystwie, wprost wrzucał w siebie
jedzenie. Ale wtedy byli sami. Teraz wydawał się całkiem zadowolony, mogąc jeść wol-
no i zamawiając kolejne piwo. Nie mówił nic osobistego. Ona starała się zagajać roz-
mowę zgodnie z wytycznymi Madame, ale on był na wszystko odporny. Jeśli już mówił,
to opowiadał o pomysłach na scenariusz albo o ludziach, z którymi miał rozmawiać po
zakończeniu podróży. Jak gdyby nie mógł się już tego doczekać.
Anny słuchała. Ona też się nie spieszyła, jedząc. Wiedziała, że jutro będą już na
Santorini. To był koniec ich podróży. Chciała zatrzymać ten wieczór na tak długo, jak
tylko mogła. Wydawało się, że to była tylko chwila. Ale naprawdę minęły dwie godziny,
kiedy Demetrios powiedział:
- Rano musimy wyruszyć skoro świt. Rozmawiałem dzisiaj z Theo i chciał wie-
dzieć, o której godzinie przypłyniemy. Powinniśmy tam dotrzeć wczesnym popołudniem.
- Uśmiechnął się, jak gdyby odliczał minuty do momentu, kiedy się jej wreszcie pozbę-
dzie.
- Cieszę się, że będę mogła poznać wreszcie twojego brata.
Nawet nie mrugnął, jak gdyby ta myśl nie dotarła do niego. Czyżby zamierzał ją
odesłać do hotelu, nawet zanim mogłaby poznać Theo? Nie powiedział tego, ale ener-
gicznie zażądał rachunku, zapłacił i wstał od stołu, jak gdyby jej kieliszek nie był wciąż
pełen do połowy.
- Powinniśmy już iść - powiedział.
Tłumy na ulicach się rozproszyły, część ludzi skryła się w tawernach. Główna im-
preza przeniosła się tymczasem z plaży do agory - małej otwartej przestrzeni na wprost
portu. Jakiś mały zespół grał tradycyjną muzykę. Pary tańczyły, oplecione ramionami,
podążając za muzyką. Anny zwolniła kroku, patrząc na nich z zazdrością.
- Idziemy. - Demetrios chwycił jej rękę, żeby wyminąć tłum.
Ale ona powiedziała:
- Zatańcz ze mną.
R
L
T
- Co takiego? - Szarpnął ją za rękę.
Nie ruszyła się.
- Tylko jeden taniec. - Spojrzała na niego błagalnie. - Jeden taniec, Demetriosie.
Muzyka była tandetna i chwilami fałszywa. Ale to nie miało znaczenia. Ich wspól-
na podróż dobiegała końca. Chciała jeszcze raz poczuć dotyk jego ramion. To wspo-
mnienie miało być wszystkim, co jej zostanie. Spojrzała w górę na niego, jej oczy mówi-
ły wszystko. Zawahał się, potem wzruszył ramionami.
- Dlaczego nie?
To było piekło i niebo, wszystko zespoliło się w jedno. Mógłby się zaśmiać gorzko
z własnej głupoty, gdyby pożądanie, jakie wobec niej odczuwał, nie było tak silne, gdyby
pragnienie nie było tak prawdziwe. Z gniewem i rozpaczą mógł walczyć. Ale nie z tym.
To tak, jak gdyby powstrzymywać się przed siłą grawitacji. Jak gdyby dać krok nad
przepaścią i potem odmówić upadku.
Zagarnął ją bliżej, otoczył ramionami i dotknął policzkiem jej włosów. Były takie
miękkie, wciągnął przez nozdrza jej zapach, mieszankę cytrusów i zapachu morza. Pra-
wie nie podążali za muzyką, po prostu tulili się w ramionach, kołysząc się, napawając,
marząc.
Błysk flesza rozświetlił nagle ciemność. Jeden, dwa. Sześć. Cała sekwencja ośle-
piających błysków. Demetrios od razu się zorientował, że celem paparazzo nie był tylko [ Pobierz całość w formacie PDF ]