[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Nadal dawało się ją rozpoznać, lecz kości policzkowe uniosły się, wystawały wyrazniej niż
kiedykolwiek, a oczy miała okrutne. Dostrzegłem zaledwie zarys ciała. Przycupnęła tuż nad
ziemią. Widziałem łuski, ostre szpony, złożone skrzydła... Na moich oczach stawała się coraz
mniej ludzka, przybierając swą ostatnią postać lamii.
- Nie patrz na mnie, Tom! Nie patrz na mnie! Odwróć się! - zawołała mama głosem
przesyconym smutkiem i bólem.
Widziałem już dawniej coś podobnego - słyszałem wtedy, że mama wypowiadała te same
zdanie. Mór, żyjący w labiryncie pod katedrą w Priestown, zesłał mi kiedyś straszliwą wizję,
ukazującą mamę w takiej właśnie postaci. I przypomniałem sobie dokładnie jego słowa.
Księżyc ukazuje prawdziwy obraz rzeczy, chłopcze. Już to wiesz. Wszystko co widziałeś, już
się stało, bądz dopiero stanie. Trzeba tylko czasu.
Mór miał rację: bo teraz znalazłem się w owym koszmarze. Rzeczywiście się spełniał.
Zawahałem się. Mama znów krzyknęła:
- Idz, zrób, o co proszę! Nie zawiedz mnie! Pamiętaj, kim jesteś i że cię kocham!
Odwróciłem się zatem, by umknąć z komnaty. Przepełniał mnie ból.
Na zewnątrz czatowała Mab. Obdarzyła mnie triumfalnym uśmieszkiem.
- Uprzedzałam, że widok okaże się nieprzyjemny - prychnęła. - Teraz zabieram cię do
Ordyny...
Dygocząc po tym, co zobaczyłem, ruszyłem za Mab po kolejnych schodach. Myśl o
cierpieniu mamy, o zmianie, jaką przechodziła, sprawiała mi ból. Nie miałem jednak czasu,
by się nad tym zastanawiać, bo już wkrótce znalezliśmy się na balkonie okolonym niską
kamienną poręczą. Mab wskazała kolejne schody, tym razem wiodące w dół.
- Tam jest! - syknęła. - Ordyna!
Daleko w dole zobaczyłem coś, co przypominało wnętrze kościoła, brakowało tylko rzędów
ławek. Proste przejście pomiędzy ozdobnymi marmurowymi kolumnami wiodło na białe
podium, na którym kobieta w czarnej jedwabnej sukni półleżała na tronie z czarnego
marmuru. Wzdłuż przejścia ustawiono wysokie czarne świece w złotych lichtarzach, a za
tronem stały ich jeszcze setki; płonęły jasno w nieruchomym powietrzu. Za kolumnami, w
ścianach otwierały się mroczne alkowy, w których mogło czaić się wszystko.
Ponownie spojrzałem na kobietę. Nadal miała zamknięte oczy, lecz w każdej chwili mogła się
ocknąć. Instynkt podpowiadał mi, że to istotnie Ordyna.
Kiedy zwróciłem się ku Mab, przyłożyła palec do ust.
- Mów bardzo cicho - ostrzegła szeptem. - Wkrótce zacznie się budzić. Zejdz po
schodach i zrób to, o co prosiła cię mama, nim będzie za pózno. Zrób to teraz albo żadne z
nas nie ujdzie stąd z życiem.
Pojąłem, że nie czas już na słowa, toteż odstawiłem torbę, odwróciłem się plecami do Mab
Moudheel i ruszyłem schodami, starając się czynić jak najmniej hałasu. Kiedy dotarłem na
dół, przemknąłem środkiem przejścia w stronę czarnego tronu. Mimo wszelkich wysiłków,
odgłos moich kroków odbijał się głośnym echem od łukowatego sklepienia. Zastanawiałem
się, czy ktokolwiek strzeże śpiącej Ordyny - rozglądałem się w prawo i w lewo, obserwując
niespokojnie pogrążone w cieniu alkowy za kolumnami, lecz nic się nie poruszało. Nic mi
stamtąd nie groziło.
Im bardziej się zbliżałem, tym wyrazniej czułem otaczającą ją aurę mocy. Po moich plecach
powoli powędrował lodowaty dreszcz. Mama kazała mi dołożyć wszelkich sił, by skupić na
sobie uwagę Ordyny, póki sama nie będzie gotowa przyjść mi z pomocą i zniszczyć
nieprzyjaciółkę. Co jednak, jeśli Ordyna zaatakuje od razu? Gotując się zatem do walki,
przełożyłem kij z lewej ręki do prawej, po czym wysunąłem z kieszeni srebrny łańcuch.
Ukryłem trzymającą go dłoń pod płaszczem.
Teraz, kiedy dotarłem tak blisko, nozdrza wypełnił mi smród. Ordyna wyglądała jak kobieta,
ale miała też w sobie coś z dzikiego zwierzęcia - ostrą piżmową woń, od której o mało nie
zwymiotowałem.
Zatrzymałem się przed tronem. Półleżała, z zamkniętymi oczami. Wciąż wyglądała, jakby
spała. Mo-
-
STARCIE DEMONÓW
że powinienem uderzyć, nim w pełni się ocknie? Czemu nie wykorzystać przewagi? Ale czy
coś z mojego uzbrojenia tu zdziała? Srebro stanowiło zazwyczaj potężne narzędzie w walce
ze sługami mroku, teraz nie miałem jednak do czynienia ze zwykłą wiedzmą - należała
przecież do Starych Bogów, znacznie potężniejszych istot. Czy srebrny łańcuch zdołałby ją
skrępować? Mało prawdopodobne. Moja laska, zakończona ostrzem ze stopu srebra, mogła ją
zranić. Ale aby zabić, musiałbym przebić serce Ordyny, a ona z pewnością okaże się szybka i
silna. Mogę nie zdążyć. Nadal nosiłem na plecach klingę podarowaną przez Grimal- kin. Lecz
zużyłem już mroczne życzenie. Choć mama zrozumiała, że musiałem to uczynić, by ocalić
Alice, przecież wyczułem w jej głosie zawód. Klinga pewnie zdoła zranić Ordynę, ale
straciłem wyborną szansę zadania jej prawdziwie dotkliwego ciosu.
Postanowiłem użyć broni w tej właśnie kolejności: łańcuch, kij, a potem klinga. Najpierw
jednak spróbuję skrępować przeciwniczkę słowami. Użyję wszystkiego, czym dysponuję, by
ją zająć aż do chwili, kiedy mama przypuści atak.
Myśli wirowały mi w głowie. I wtedy Ordyna otworzyła oczy. Spojrzała wprost na mnie.
Potem usiadła
sztywno na tronie. Do jej warg napłynęła krew, wkrótce naabrzmiały i poczerwieniały; oczy
miały kolor ciemnego błękitu nieba, w godzinę po zachodzie słońca. Zbudziła się.
R
ozdział 21
Ostry ZÄ…b
Ordyna powstała z tronu. Spojrzała na mnie gniewnie, z grozną, arogancką miną.
- Insekt zakradł się do mego królestwa - rzekła cicho. - Wyczuwam, jak drży, jak dygocze ze
strachu. Wystarczy tylko, bym wyciągnęła rękę i wtedy zmiażdżę go na zimnej marmurowej
posadzce. Czy mam tak uczynić?
W tym momencie zauważyłem jej szczęki. Szczególnie dolna wyglądała na bardzo potężną i
szeroką, za uszami sterczały węzły mięśni. Kiedy otworzyła usta, przekonałem się, że zęby
ma bardzo ostre
292
zwłaszcza kły. Nie były długie, jak u wodnej wiedzmy, ale zakrzywione. Wiedziałem, ze jeśli [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl karpacz24.htw.pl
Nadal dawało się ją rozpoznać, lecz kości policzkowe uniosły się, wystawały wyrazniej niż
kiedykolwiek, a oczy miała okrutne. Dostrzegłem zaledwie zarys ciała. Przycupnęła tuż nad
ziemią. Widziałem łuski, ostre szpony, złożone skrzydła... Na moich oczach stawała się coraz
mniej ludzka, przybierając swą ostatnią postać lamii.
- Nie patrz na mnie, Tom! Nie patrz na mnie! Odwróć się! - zawołała mama głosem
przesyconym smutkiem i bólem.
Widziałem już dawniej coś podobnego - słyszałem wtedy, że mama wypowiadała te same
zdanie. Mór, żyjący w labiryncie pod katedrą w Priestown, zesłał mi kiedyś straszliwą wizję,
ukazującą mamę w takiej właśnie postaci. I przypomniałem sobie dokładnie jego słowa.
Księżyc ukazuje prawdziwy obraz rzeczy, chłopcze. Już to wiesz. Wszystko co widziałeś, już
się stało, bądz dopiero stanie. Trzeba tylko czasu.
Mór miał rację: bo teraz znalazłem się w owym koszmarze. Rzeczywiście się spełniał.
Zawahałem się. Mama znów krzyknęła:
- Idz, zrób, o co proszę! Nie zawiedz mnie! Pamiętaj, kim jesteś i że cię kocham!
Odwróciłem się zatem, by umknąć z komnaty. Przepełniał mnie ból.
Na zewnątrz czatowała Mab. Obdarzyła mnie triumfalnym uśmieszkiem.
- Uprzedzałam, że widok okaże się nieprzyjemny - prychnęła. - Teraz zabieram cię do
Ordyny...
Dygocząc po tym, co zobaczyłem, ruszyłem za Mab po kolejnych schodach. Myśl o
cierpieniu mamy, o zmianie, jaką przechodziła, sprawiała mi ból. Nie miałem jednak czasu,
by się nad tym zastanawiać, bo już wkrótce znalezliśmy się na balkonie okolonym niską
kamienną poręczą. Mab wskazała kolejne schody, tym razem wiodące w dół.
- Tam jest! - syknęła. - Ordyna!
Daleko w dole zobaczyłem coś, co przypominało wnętrze kościoła, brakowało tylko rzędów
ławek. Proste przejście pomiędzy ozdobnymi marmurowymi kolumnami wiodło na białe
podium, na którym kobieta w czarnej jedwabnej sukni półleżała na tronie z czarnego
marmuru. Wzdłuż przejścia ustawiono wysokie czarne świece w złotych lichtarzach, a za
tronem stały ich jeszcze setki; płonęły jasno w nieruchomym powietrzu. Za kolumnami, w
ścianach otwierały się mroczne alkowy, w których mogło czaić się wszystko.
Ponownie spojrzałem na kobietę. Nadal miała zamknięte oczy, lecz w każdej chwili mogła się
ocknąć. Instynkt podpowiadał mi, że to istotnie Ordyna.
Kiedy zwróciłem się ku Mab, przyłożyła palec do ust.
- Mów bardzo cicho - ostrzegła szeptem. - Wkrótce zacznie się budzić. Zejdz po
schodach i zrób to, o co prosiła cię mama, nim będzie za pózno. Zrób to teraz albo żadne z
nas nie ujdzie stąd z życiem.
Pojąłem, że nie czas już na słowa, toteż odstawiłem torbę, odwróciłem się plecami do Mab
Moudheel i ruszyłem schodami, starając się czynić jak najmniej hałasu. Kiedy dotarłem na
dół, przemknąłem środkiem przejścia w stronę czarnego tronu. Mimo wszelkich wysiłków,
odgłos moich kroków odbijał się głośnym echem od łukowatego sklepienia. Zastanawiałem
się, czy ktokolwiek strzeże śpiącej Ordyny - rozglądałem się w prawo i w lewo, obserwując
niespokojnie pogrążone w cieniu alkowy za kolumnami, lecz nic się nie poruszało. Nic mi
stamtąd nie groziło.
Im bardziej się zbliżałem, tym wyrazniej czułem otaczającą ją aurę mocy. Po moich plecach
powoli powędrował lodowaty dreszcz. Mama kazała mi dołożyć wszelkich sił, by skupić na
sobie uwagę Ordyny, póki sama nie będzie gotowa przyjść mi z pomocą i zniszczyć
nieprzyjaciółkę. Co jednak, jeśli Ordyna zaatakuje od razu? Gotując się zatem do walki,
przełożyłem kij z lewej ręki do prawej, po czym wysunąłem z kieszeni srebrny łańcuch.
Ukryłem trzymającą go dłoń pod płaszczem.
Teraz, kiedy dotarłem tak blisko, nozdrza wypełnił mi smród. Ordyna wyglądała jak kobieta,
ale miała też w sobie coś z dzikiego zwierzęcia - ostrą piżmową woń, od której o mało nie
zwymiotowałem.
Zatrzymałem się przed tronem. Półleżała, z zamkniętymi oczami. Wciąż wyglądała, jakby
spała. Mo-
-
STARCIE DEMONÓW
że powinienem uderzyć, nim w pełni się ocknie? Czemu nie wykorzystać przewagi? Ale czy
coś z mojego uzbrojenia tu zdziała? Srebro stanowiło zazwyczaj potężne narzędzie w walce
ze sługami mroku, teraz nie miałem jednak do czynienia ze zwykłą wiedzmą - należała
przecież do Starych Bogów, znacznie potężniejszych istot. Czy srebrny łańcuch zdołałby ją
skrępować? Mało prawdopodobne. Moja laska, zakończona ostrzem ze stopu srebra, mogła ją
zranić. Ale aby zabić, musiałbym przebić serce Ordyny, a ona z pewnością okaże się szybka i
silna. Mogę nie zdążyć. Nadal nosiłem na plecach klingę podarowaną przez Grimal- kin. Lecz
zużyłem już mroczne życzenie. Choć mama zrozumiała, że musiałem to uczynić, by ocalić
Alice, przecież wyczułem w jej głosie zawód. Klinga pewnie zdoła zranić Ordynę, ale
straciłem wyborną szansę zadania jej prawdziwie dotkliwego ciosu.
Postanowiłem użyć broni w tej właśnie kolejności: łańcuch, kij, a potem klinga. Najpierw
jednak spróbuję skrępować przeciwniczkę słowami. Użyję wszystkiego, czym dysponuję, by
ją zająć aż do chwili, kiedy mama przypuści atak.
Myśli wirowały mi w głowie. I wtedy Ordyna otworzyła oczy. Spojrzała wprost na mnie.
Potem usiadła
sztywno na tronie. Do jej warg napłynęła krew, wkrótce naabrzmiały i poczerwieniały; oczy
miały kolor ciemnego błękitu nieba, w godzinę po zachodzie słońca. Zbudziła się.
R
ozdział 21
Ostry ZÄ…b
Ordyna powstała z tronu. Spojrzała na mnie gniewnie, z grozną, arogancką miną.
- Insekt zakradł się do mego królestwa - rzekła cicho. - Wyczuwam, jak drży, jak dygocze ze
strachu. Wystarczy tylko, bym wyciągnęła rękę i wtedy zmiażdżę go na zimnej marmurowej
posadzce. Czy mam tak uczynić?
W tym momencie zauważyłem jej szczęki. Szczególnie dolna wyglądała na bardzo potężną i
szeroką, za uszami sterczały węzły mięśni. Kiedy otworzyła usta, przekonałem się, że zęby
ma bardzo ostre
292
zwłaszcza kły. Nie były długie, jak u wodnej wiedzmy, ale zakrzywione. Wiedziałem, ze jeśli [ Pobierz całość w formacie PDF ]