[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jącą alternatywą. Będziemy mieli ofiarę, a nie będzie mordercy& żadnego mordercy.
A przecież morderca musi istnieć, jeśli istnieją zwłoki jego ofiary. To było nieuchronne
panno Slope.
Patrzyła na niego przez chwilę i pojął, że zrozumiała wreszcie pełne znaczenie jego
słów.
Ukryła nagle twarz w dłoniach.
Może lepiej będzie, jeśli odda mi pani teraz te kamienie& powiedział Joe
cicho. Oszczędzi to pani wielu przykrości& Będzie pani mogła nie odpowiadać od
tej chwili na żadne pytanie aż do momentu spotkania ze swoim obrońcą.
Uniosła głowę. Spojrzenia ich spotkały się. Wstała, jak gdyby chciała skierować się ku
drzwiom prowadzącym do pomieszczeń gospodarczych.
Alex zrobił krok ku przodowi i ostrzegawczo uniósł rękę.
Bardzo proszę& powiedział. Ale nie dokończył.
Zanurkowała pod jego ręką, jednym skokiem znalazła się przy tylnych drzwiach ka-
biny, otworzyła je i zatrzasnęła za sobą opuszczając zasuwę bezpieczeństwa, zanim Joe
zdążył ich dopaść, gdyż zrywający się z miejsca Grant mimowolnie zatarasował mu
drogę. Przez chwilę mocowali się z nimi.
Uwaga! powiedział Fighter Jack, który pojawił się tuż przy nich. Odsuńcie
się!
Podparł drzwi ramieniem i wyskoczyły z trzaskiem, padając w głąb małego koryta-
rzyka, po lewej stronie którego były drzwi do umywalni i pomieszczenia stewardesy,
a po prawej drugie, prowadzące na zewnątrz.
Stać! krzyknął Joe i chwycił młodego olbrzyma za ramię, widząc, że drzwi te
powiewają szarpane wichrem. Zatrzasnęły się z hukiem. Grant skoczył ku nim zabez-
pieczył je ryglem.
Wszystko to działo się w ułamkach sekundy. Alex przylepił nos do szyby.
Na niebie nie było ani jednej chmurki. W dole, pośród ciemnej zieleni, migotało
w słońcu niewielkie jezioro.
Tam& zawołał Grant. Tam!
Joe zdążył jeszcze zobaczyć maleńką, koziołkującą postać, zanim zniknęła na tle
lasów w dole.
90
Czy& czy to była ona? zapytał Fighter Jack ochrypłym głosem.
Tak&
Alex odwrócił się i ze zwieszoną nisko głową wszedł do kabiny. Za oknami, pod
skrzydła samolotu zaczęły wbiegać maleńkie, białe domki. Po chwili było ich więcej&
Jeszcze chwila i ułożyły się wzdłuż ulic&
Boże& powiedział cicho Grant. Nairobi& I ruszył ku kabinie pilotów.
Joe minął nieruchomą, nakrytą kocem postać i osunął się w głąb wolnego fotela.
Przymknął oczy. Jak przez mgłę słyszał łkanie jednej z kobiet. Potarł podbródek, na któ-
rym zdążyły już wyrosnąć małe kiełki zarostu. Z wysiłkiem otworzył oczy.
Na przedniej ścianie kabiny zapalił się świetlny napis:
PROSZ ZAPI PASY
I
ZGASI PAPIEROSY!
SAMOLOT LDUJE! [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl karpacz24.htw.pl
jącą alternatywą. Będziemy mieli ofiarę, a nie będzie mordercy& żadnego mordercy.
A przecież morderca musi istnieć, jeśli istnieją zwłoki jego ofiary. To było nieuchronne
panno Slope.
Patrzyła na niego przez chwilę i pojął, że zrozumiała wreszcie pełne znaczenie jego
słów.
Ukryła nagle twarz w dłoniach.
Może lepiej będzie, jeśli odda mi pani teraz te kamienie& powiedział Joe
cicho. Oszczędzi to pani wielu przykrości& Będzie pani mogła nie odpowiadać od
tej chwili na żadne pytanie aż do momentu spotkania ze swoim obrońcą.
Uniosła głowę. Spojrzenia ich spotkały się. Wstała, jak gdyby chciała skierować się ku
drzwiom prowadzącym do pomieszczeń gospodarczych.
Alex zrobił krok ku przodowi i ostrzegawczo uniósł rękę.
Bardzo proszę& powiedział. Ale nie dokończył.
Zanurkowała pod jego ręką, jednym skokiem znalazła się przy tylnych drzwiach ka-
biny, otworzyła je i zatrzasnęła za sobą opuszczając zasuwę bezpieczeństwa, zanim Joe
zdążył ich dopaść, gdyż zrywający się z miejsca Grant mimowolnie zatarasował mu
drogę. Przez chwilę mocowali się z nimi.
Uwaga! powiedział Fighter Jack, który pojawił się tuż przy nich. Odsuńcie
się!
Podparł drzwi ramieniem i wyskoczyły z trzaskiem, padając w głąb małego koryta-
rzyka, po lewej stronie którego były drzwi do umywalni i pomieszczenia stewardesy,
a po prawej drugie, prowadzące na zewnątrz.
Stać! krzyknął Joe i chwycił młodego olbrzyma za ramię, widząc, że drzwi te
powiewają szarpane wichrem. Zatrzasnęły się z hukiem. Grant skoczył ku nim zabez-
pieczył je ryglem.
Wszystko to działo się w ułamkach sekundy. Alex przylepił nos do szyby.
Na niebie nie było ani jednej chmurki. W dole, pośród ciemnej zieleni, migotało
w słońcu niewielkie jezioro.
Tam& zawołał Grant. Tam!
Joe zdążył jeszcze zobaczyć maleńką, koziołkującą postać, zanim zniknęła na tle
lasów w dole.
90
Czy& czy to była ona? zapytał Fighter Jack ochrypłym głosem.
Tak&
Alex odwrócił się i ze zwieszoną nisko głową wszedł do kabiny. Za oknami, pod
skrzydła samolotu zaczęły wbiegać maleńkie, białe domki. Po chwili było ich więcej&
Jeszcze chwila i ułożyły się wzdłuż ulic&
Boże& powiedział cicho Grant. Nairobi& I ruszył ku kabinie pilotów.
Joe minął nieruchomą, nakrytą kocem postać i osunął się w głąb wolnego fotela.
Przymknął oczy. Jak przez mgłę słyszał łkanie jednej z kobiet. Potarł podbródek, na któ-
rym zdążyły już wyrosnąć małe kiełki zarostu. Z wysiłkiem otworzył oczy.
Na przedniej ścianie kabiny zapalił się świetlny napis:
PROSZ ZAPI PASY
I
ZGASI PAPIEROSY!
SAMOLOT LDUJE! [ Pobierz całość w formacie PDF ]