[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wyrostków", którzy anarchizują państwo. Jakby jakaś zgraja dzieciaków
mogła zagrażać Polsce... Jakby nie wiało grozą od zakratowanych
milicyjnych suk, wojskowych transporterów opancerzonych w mieście, od
opuszczonych przyłbic zomowców, od nagich sklepów, od opustoszałych
ulic o zmierzchu.
Spłoną, spłoną moje zeszyty... Tak sobie wyobrażam koniec mojego
życia, bo przecież zapisuję je na kartkach dzień po dniu. Gdy one znikną,
ja zniknę także.
Jestem dorosła, a brak mi elementarnego poczucia bezpieczeństwa.
W strachu wszyscy jesteśmy jak dzieci.
Ja flądra. On furia. Mariaż to czy potwarz? Ze świata, z pracy do
domu wpada, w drzwiach staje, wzrokiem wściekłym mieszkanie omiata, a
tu na progu akurat - nocnik z siuśkami; Nenek odmaszerował na
czworakach, wołając: Ne, ne, ne, ne... a ja za nim, by ze schodów nie
spadł, by mu portki podciągnąć, by mu pić dać.
Nocnik pozostał zapomniany, żółty nocnik na progu. A teraz Paw
kopie go swoją długą nogą, nocnik przelatuje przez pokój, zawartość
wyfruwa, na ułamek sekundy zyskując w powietrzu nieregularną, fraktalną
formę, po czym - chlap na dywan. Pada i przekleństwo.
Wiadro z pieluchami (szło właśnie do łazienki, ale akurat wtedy
zadzwonił telefon), w tej chwili wiadro z pieluchami wylatuje oknem z
pierwszego piętra w dół. Nie rozbija się, bo pod oknami rośnie trawa gruba
jak materac, niedzwiedzia skóra", a na niej śnieg. Wiadro jest niebieskie z
białym uchwytem. Kupione okazyjnie. Pokrywka została w łazience oparta
o pralkę. Zdaje się, że szłam nastawić pranie. Szłam, ale zadzwonił telefon
i usiadłam przy telefonie. Kątem oka widzę kostkę szarego mydła Jeleń"
(czy on je widzi?) na parapecie. Jest nie na swoim miejscu". Ale co ja
miałam z nim zrobić? Po co je tu przyniosłam? Pustka w głowie. Muszę
się na chwilę położyć.
Natychmiast. Tylko żeby Nenek nie poszedł na schody. Na szczęście
siedzi w kącie jak sparaliżowany. Kładę się. Stękam. Zamykam oczy. Na
chwilę. Zapalenie miedniczek nerkowych, czy kłębuszków (wciąż mi się
myli), przekłada się wprost na zapalenie całego gospodarstwa domowego.
Wtedy nie ogarniam niczego. Wszystko stoi na głowie. Plecy dzwigają
nogi, nogi się uginają i trzeba co chwilę kłaść się na tapczan, żeby wróciło
życie. Leżę jak marionetka, której puściły sznurki. W tym czasie
przewracają się dekoracje w teatrze. I nadchodzi Wilk...
Tabletka przeciwbólowa jest lepsza niż matka...
Babka Meir jest wstrętna i nie-wprost. Gdybyż stanęła naprzeciw
mnie, popatrzyła oczami i powiedziała słowami, o co jej chodzi!
Ale nie, ona rozmawia ze mną plecami, patrząc w okno.
Przed chwilą zapytałam ją niewinnie, bo naprawdę nie wiem:
- Czy to jest mamy śmietana, ta na szafce, czy moja?
- Nie, nie moja.
- No, ale moja też nie, bo ja swoją wlewałam do innego słoika.
- Tamten słoik był mój.
- Jak to... był mój, po zielonym groszku.
- To był mój, do ziół.
- Ale przecież on był po zielonym groszku.
- Ja mam pełną piwnicę takich słoików!
- Tak, ale dwa były moje, po groszku.
I wtedy to ona już się odwraca przodem do mnie i woła cienkim,
rwącym się głosem:
- Cała piwnica pełna jest moich zapraw, to się już nie liczy, tak?
Tylko ten jeden słoik!
No i masz babo placek... Afera z groszku. A ten słoik naprawdę
akurat ze sklepu pochodził, nie z piwnicy, więc pretensja musi być
starożytniejsza i pojawiła się przy pierwszej nadarzającej się okazji.
Wczoraj lodowatym tonem Babka Meir powiedziała:
- W tym domu się nie trzaska drzwiami i proszę, żebyś to
respektowała.
Przysięgam, że to przeciąg wyrwał mi klamkę z ręki, no ale ten ton
odebrał mi mowę. Poczułam się znów jak na lekcji matematyki w
podstawówce, gdy pani Piąstka o wapiennej twarzy, w której poruszały się
tylko cienkie wargi, powtarzała po moim występie przy tablicy nosowym
głosem, grasejując: To absuhhd! To nonsens! Mahhsz na miejsce!
Phhoszę się zacząć uczyć whheszcie! Co za klassa!".
Spaliłam Sobie rzęsy. I trochę włosów z grzywki. Junkers w łazience
szwankuje. Wieczny płomyk stale gaśnie, więc zapalam zapałki, kładę je
pod bimetalem i przesuwam wajchę. No i za którymś razem wybuchło.
Przez ułamek sekundy byłam - dziewczyną o płonących rzęsach. Musiało
tak być, bo rzęs nie ma.
Umarł Artur Rubinstein i wujek Benek z Nowej Rudy, który był [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl karpacz24.htw.pl
wyrostków", którzy anarchizują państwo. Jakby jakaś zgraja dzieciaków
mogła zagrażać Polsce... Jakby nie wiało grozą od zakratowanych
milicyjnych suk, wojskowych transporterów opancerzonych w mieście, od
opuszczonych przyłbic zomowców, od nagich sklepów, od opustoszałych
ulic o zmierzchu.
Spłoną, spłoną moje zeszyty... Tak sobie wyobrażam koniec mojego
życia, bo przecież zapisuję je na kartkach dzień po dniu. Gdy one znikną,
ja zniknę także.
Jestem dorosła, a brak mi elementarnego poczucia bezpieczeństwa.
W strachu wszyscy jesteśmy jak dzieci.
Ja flądra. On furia. Mariaż to czy potwarz? Ze świata, z pracy do
domu wpada, w drzwiach staje, wzrokiem wściekłym mieszkanie omiata, a
tu na progu akurat - nocnik z siuśkami; Nenek odmaszerował na
czworakach, wołając: Ne, ne, ne, ne... a ja za nim, by ze schodów nie
spadł, by mu portki podciągnąć, by mu pić dać.
Nocnik pozostał zapomniany, żółty nocnik na progu. A teraz Paw
kopie go swoją długą nogą, nocnik przelatuje przez pokój, zawartość
wyfruwa, na ułamek sekundy zyskując w powietrzu nieregularną, fraktalną
formę, po czym - chlap na dywan. Pada i przekleństwo.
Wiadro z pieluchami (szło właśnie do łazienki, ale akurat wtedy
zadzwonił telefon), w tej chwili wiadro z pieluchami wylatuje oknem z
pierwszego piętra w dół. Nie rozbija się, bo pod oknami rośnie trawa gruba
jak materac, niedzwiedzia skóra", a na niej śnieg. Wiadro jest niebieskie z
białym uchwytem. Kupione okazyjnie. Pokrywka została w łazience oparta
o pralkę. Zdaje się, że szłam nastawić pranie. Szłam, ale zadzwonił telefon
i usiadłam przy telefonie. Kątem oka widzę kostkę szarego mydła Jeleń"
(czy on je widzi?) na parapecie. Jest nie na swoim miejscu". Ale co ja
miałam z nim zrobić? Po co je tu przyniosłam? Pustka w głowie. Muszę
się na chwilę położyć.
Natychmiast. Tylko żeby Nenek nie poszedł na schody. Na szczęście
siedzi w kącie jak sparaliżowany. Kładę się. Stękam. Zamykam oczy. Na
chwilę. Zapalenie miedniczek nerkowych, czy kłębuszków (wciąż mi się
myli), przekłada się wprost na zapalenie całego gospodarstwa domowego.
Wtedy nie ogarniam niczego. Wszystko stoi na głowie. Plecy dzwigają
nogi, nogi się uginają i trzeba co chwilę kłaść się na tapczan, żeby wróciło
życie. Leżę jak marionetka, której puściły sznurki. W tym czasie
przewracają się dekoracje w teatrze. I nadchodzi Wilk...
Tabletka przeciwbólowa jest lepsza niż matka...
Babka Meir jest wstrętna i nie-wprost. Gdybyż stanęła naprzeciw
mnie, popatrzyła oczami i powiedziała słowami, o co jej chodzi!
Ale nie, ona rozmawia ze mną plecami, patrząc w okno.
Przed chwilą zapytałam ją niewinnie, bo naprawdę nie wiem:
- Czy to jest mamy śmietana, ta na szafce, czy moja?
- Nie, nie moja.
- No, ale moja też nie, bo ja swoją wlewałam do innego słoika.
- Tamten słoik był mój.
- Jak to... był mój, po zielonym groszku.
- To był mój, do ziół.
- Ale przecież on był po zielonym groszku.
- Ja mam pełną piwnicę takich słoików!
- Tak, ale dwa były moje, po groszku.
I wtedy to ona już się odwraca przodem do mnie i woła cienkim,
rwącym się głosem:
- Cała piwnica pełna jest moich zapraw, to się już nie liczy, tak?
Tylko ten jeden słoik!
No i masz babo placek... Afera z groszku. A ten słoik naprawdę
akurat ze sklepu pochodził, nie z piwnicy, więc pretensja musi być
starożytniejsza i pojawiła się przy pierwszej nadarzającej się okazji.
Wczoraj lodowatym tonem Babka Meir powiedziała:
- W tym domu się nie trzaska drzwiami i proszę, żebyś to
respektowała.
Przysięgam, że to przeciąg wyrwał mi klamkę z ręki, no ale ten ton
odebrał mi mowę. Poczułam się znów jak na lekcji matematyki w
podstawówce, gdy pani Piąstka o wapiennej twarzy, w której poruszały się
tylko cienkie wargi, powtarzała po moim występie przy tablicy nosowym
głosem, grasejując: To absuhhd! To nonsens! Mahhsz na miejsce!
Phhoszę się zacząć uczyć whheszcie! Co za klassa!".
Spaliłam Sobie rzęsy. I trochę włosów z grzywki. Junkers w łazience
szwankuje. Wieczny płomyk stale gaśnie, więc zapalam zapałki, kładę je
pod bimetalem i przesuwam wajchę. No i za którymś razem wybuchło.
Przez ułamek sekundy byłam - dziewczyną o płonących rzęsach. Musiało
tak być, bo rzęs nie ma.
Umarł Artur Rubinstein i wujek Benek z Nowej Rudy, który był [ Pobierz całość w formacie PDF ]