[ Pobierz całość w formacie PDF ]
więc usiadłem na drewnianej ławce, a India oddaliła się truchcikiem. Na powierzchni
szybko płynącej wody unosiło się rozproszone stadko mew. Kilku starszych mężczyzn
łowiło z brzegu ryby. Od czasu do czasu mijała mnie para pchająca wózek z dzieckiem.
Wszyscy zrobiliśmy sobie wagary od życia.
172
Wiedziałem, że India wróci najwcześniej za pół godziny, więc utkwiłem wzrok
w wodzie i zacząłem się zastanawiać, co będzie dalej. Czy India zostanie w Wiedniu?
A jeśli zdecyduje się na wyjazd, czy będzie chciała, żebym wyjechał z nią? Czy ja będę
chciał z nią wyjechać?
Dopóki nie poznałem Tate ów, było mi tu bardzo dobrze. Nie do końca zdawałem
sobie sprawę, jaki jestem szczęśliwy, ale odkąd przystosowałem się do rytmu i tempa
życia tego miasta, wiedziałem, że los się do mnie uśmiechnął.
Co India zechce robić za kilka miesięcy? Dokąd zechce pojechać? Przy całym swym
uroku, była niespokojnym duchem i jej ciekawość wciąż potrzebowała nowych bodz-
ców inaczej nie umiała być szczęśliwa. A jeśli będzie chciała mieć mnie przy sobie,
ale w Maroku lub w Mediolanie? Czy pojadę? Czy dla jej kaprysu spakuję i przeprowa-
dzę moje życie gdzie indziej?
Zganiłem się za to zarozumialstwo. I za nieprzyzwoitość, jaką było tak szybkie wy-
kreślenie Paula z naszego życia.
Wyjąłem z kieszeni jego wieczne pióro. Na pewno były na nim odciski palców.
Może cały kciuk lewej ręki albo mały palec prawej. Przytrzymałem pióro pod słońce
173
i zobaczyłem w środku atrament. Atrament, którym o n je napełnił. Kochany Paulu,
parę dni po napełnieniu tego pióra będziesz martwy . Zdjąłem skuwkę i zmarszczyłem
brwi na widok ozdobnie grawerowanej, pozłacanej stalówki. Ile lat miało to cacko? Czy
bezmyślnie zabrałem antyk, który był wart fortunę? Zupełnie nie znałem się na piórach.
Zawstydzony, nałożyłem skuwkę z powrotem i zacisnąłem dłoń na piórze, by ukryć je
przed światem.
Usłyszałem klapanie tenisówek Indii i ledwo zdążyłem schować pióro do kieszeni,
zanim przy mnie stanęła. Miała zaczerwienioną twarz i łapała powietrze ustami. Kiedy
się do niej odwróciłem, ku memu zaskoczeniu położyła mi ręce na ramionach.
Jak długo to trwało?
Spojrzałem na zegarek i powiedziałem jej, że dwadzieścia trzy minuty.
Zwietnie. Nie czuję się ani trochę lepiej, ale przynajmniej jestem zmęczona, a to
pomaga.
Patrząc w niebo, położyła ręce na biodrach. Odeszła kawałek i stanęła, ciężko dy-
sząc.
174
Joe? Pewnie myślimy teraz o tym samym. Ale czy moglibyśmy odłożyć tę roz-
mowę, przynajmniej na jakiś czas?
Indio, nie ma pośpiechu.
Ja to wiem i ty to wiesz, ale powiedz to temu chochlikowi, który siedzi we mnie
i powtarza, że muszę wziąć się w garść i uporządkować wszystko t e r a z, żebym mogła
od razu zacząć nowe życie. Powiedz to jemu. To absurdalne, prawda?
Tak.
Wiem. Będę go ignorować najlepiej jak potrafię. Hej, co mnie obchodzi jakiś tam
porządek? Czy ja oszalałam? Umarł mój mąż! A ja próbuję ułożyć sobie życie w dniu
jego pogrzebu!
Odwróciła się do mnie bokiem i przeczesała dłonią włosy. Czułem się zupełnie bez-
radny.
Rozdział 7
Gdy w górach spadnie śnieg, wszystko zależy od drogi. Nie pozostaje ci nic inne-
go, jak poddać się jej kaprysom. Jedziesz powoli, z nadzieją, że najbliższy zakręt okaże
się przyjazny, że ciężarówki już go minęły, a nawierzchnię posypano żwirem jak lodo-
wy deser czekoladą. Ale to tylko pobożne życzenie; aż nazbyt często śnieg jest czysty
i ubity czeka na ciebie w swym najbardziej podłym humorze. Samochód zaczyna się
ślizgać i dryfować w objęcia katastrofy.
Chociaż starałem się prowadzić ostrożnie, strach niemal mnie paraliżował. Nato-
miast India chichotała.
176
Z czego się śmiejesz?
To mi się podoba, Joey, ta jazda z tobą po tych drogach.
To cholernie niebezpieczne!
Wiem, ale to też mi się podoba. Tak fajnie nas zarzuca.
Fajnie?
Spojrzałem na nią jak na wariatkę. Wybuchnęła śmiechem.
Byliśmy dwadzieścia kilometrów od naszego gasthausu. Słońce, takie jasne i przy-
jazne rano, gdy wyruszaliśmy z Wiednia, schowało się już za górami. Zabrało ze sobą
wesołą złocistość i w jednej chwili świat zrobił się melancholijnie niebieski.
A jeśli coś nam nawali? Ostatnią osobą, jaką spotkaliśmy, był mały chłopiec z san-
kami, stojący przy drodze. Gapił się na nas bezmyślnie, jakby nigdy nie widział samo-
chodu. Może i nie widział. Może na tym zadupiu ludzie nie mają samochodów.
India ścisnęła moje kolano.
Naprawdę tak się denerwujesz?
Skądże. Nie wiem tylko, gdzie jesteśmy, chce mi się jeść, a ta jazda przyprawia
mnie o ciarki.
177
Wciąż uśmiechnięta, rozparła się w fotelu i ziewnęła.
Minęliśmy tablicę z napisem BIMPLITZ 4 km. Na tle gór wydawała się maleńka.
Pożałowałem, że nie nocujemy w Bimplitz, choćby było nie wiem jak paskudne.
Mówiłam ci, jak widzieliśmy w Jugosławii niedzwiedzia?
Po raz pierwszy od wielu minut mój niepokój trochę przycichł. Uwielbiałem opo-
wieści Indii.
Jechaliśmy z Paulem jakąś wiejską drogą. Ot tak, bez celu. Wdrapaliśmy się pod
górkę i nagle, nie wiadomo skąd, na środek jezdni wylazł cholerny n i e d z w i e d z.
W pierwszej chwili pomyślałam, że to jakiś czubek przebrany za goryla czy coś w tym
rodzaju, ale to naprawdę był niedzwiedz.
Co zrobił Paul?
Przejechaliśmy przez Bimplitz rzeczywiście było paskudne.
Och, był zachwycony. Dał po hamulcach i zatrzymał się przy nim, jakby chciał
go spytać o drogę.
Myślał, że jest w parku safari?
Nie mam pojęcia. Wiesz, jaki był Paul. Stanley i Livingstone w jednej osobie.
178
Co było dalej?
Jak mówiłam, Paul zatrzymał się przy nim, a wtedy nie wiadomo skąd wyskoczy-
li dwaj faceci. Jeden trzymał długi, gruby łańcuch przyczepiony do mosiężnego kółka, [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl karpacz24.htw.pl
więc usiadłem na drewnianej ławce, a India oddaliła się truchcikiem. Na powierzchni
szybko płynącej wody unosiło się rozproszone stadko mew. Kilku starszych mężczyzn
łowiło z brzegu ryby. Od czasu do czasu mijała mnie para pchająca wózek z dzieckiem.
Wszyscy zrobiliśmy sobie wagary od życia.
172
Wiedziałem, że India wróci najwcześniej za pół godziny, więc utkwiłem wzrok
w wodzie i zacząłem się zastanawiać, co będzie dalej. Czy India zostanie w Wiedniu?
A jeśli zdecyduje się na wyjazd, czy będzie chciała, żebym wyjechał z nią? Czy ja będę
chciał z nią wyjechać?
Dopóki nie poznałem Tate ów, było mi tu bardzo dobrze. Nie do końca zdawałem
sobie sprawę, jaki jestem szczęśliwy, ale odkąd przystosowałem się do rytmu i tempa
życia tego miasta, wiedziałem, że los się do mnie uśmiechnął.
Co India zechce robić za kilka miesięcy? Dokąd zechce pojechać? Przy całym swym
uroku, była niespokojnym duchem i jej ciekawość wciąż potrzebowała nowych bodz-
ców inaczej nie umiała być szczęśliwa. A jeśli będzie chciała mieć mnie przy sobie,
ale w Maroku lub w Mediolanie? Czy pojadę? Czy dla jej kaprysu spakuję i przeprowa-
dzę moje życie gdzie indziej?
Zganiłem się za to zarozumialstwo. I za nieprzyzwoitość, jaką było tak szybkie wy-
kreślenie Paula z naszego życia.
Wyjąłem z kieszeni jego wieczne pióro. Na pewno były na nim odciski palców.
Może cały kciuk lewej ręki albo mały palec prawej. Przytrzymałem pióro pod słońce
173
i zobaczyłem w środku atrament. Atrament, którym o n je napełnił. Kochany Paulu,
parę dni po napełnieniu tego pióra będziesz martwy . Zdjąłem skuwkę i zmarszczyłem
brwi na widok ozdobnie grawerowanej, pozłacanej stalówki. Ile lat miało to cacko? Czy
bezmyślnie zabrałem antyk, który był wart fortunę? Zupełnie nie znałem się na piórach.
Zawstydzony, nałożyłem skuwkę z powrotem i zacisnąłem dłoń na piórze, by ukryć je
przed światem.
Usłyszałem klapanie tenisówek Indii i ledwo zdążyłem schować pióro do kieszeni,
zanim przy mnie stanęła. Miała zaczerwienioną twarz i łapała powietrze ustami. Kiedy
się do niej odwróciłem, ku memu zaskoczeniu położyła mi ręce na ramionach.
Jak długo to trwało?
Spojrzałem na zegarek i powiedziałem jej, że dwadzieścia trzy minuty.
Zwietnie. Nie czuję się ani trochę lepiej, ale przynajmniej jestem zmęczona, a to
pomaga.
Patrząc w niebo, położyła ręce na biodrach. Odeszła kawałek i stanęła, ciężko dy-
sząc.
174
Joe? Pewnie myślimy teraz o tym samym. Ale czy moglibyśmy odłożyć tę roz-
mowę, przynajmniej na jakiś czas?
Indio, nie ma pośpiechu.
Ja to wiem i ty to wiesz, ale powiedz to temu chochlikowi, który siedzi we mnie
i powtarza, że muszę wziąć się w garść i uporządkować wszystko t e r a z, żebym mogła
od razu zacząć nowe życie. Powiedz to jemu. To absurdalne, prawda?
Tak.
Wiem. Będę go ignorować najlepiej jak potrafię. Hej, co mnie obchodzi jakiś tam
porządek? Czy ja oszalałam? Umarł mój mąż! A ja próbuję ułożyć sobie życie w dniu
jego pogrzebu!
Odwróciła się do mnie bokiem i przeczesała dłonią włosy. Czułem się zupełnie bez-
radny.
Rozdział 7
Gdy w górach spadnie śnieg, wszystko zależy od drogi. Nie pozostaje ci nic inne-
go, jak poddać się jej kaprysom. Jedziesz powoli, z nadzieją, że najbliższy zakręt okaże
się przyjazny, że ciężarówki już go minęły, a nawierzchnię posypano żwirem jak lodo-
wy deser czekoladą. Ale to tylko pobożne życzenie; aż nazbyt często śnieg jest czysty
i ubity czeka na ciebie w swym najbardziej podłym humorze. Samochód zaczyna się
ślizgać i dryfować w objęcia katastrofy.
Chociaż starałem się prowadzić ostrożnie, strach niemal mnie paraliżował. Nato-
miast India chichotała.
176
Z czego się śmiejesz?
To mi się podoba, Joey, ta jazda z tobą po tych drogach.
To cholernie niebezpieczne!
Wiem, ale to też mi się podoba. Tak fajnie nas zarzuca.
Fajnie?
Spojrzałem na nią jak na wariatkę. Wybuchnęła śmiechem.
Byliśmy dwadzieścia kilometrów od naszego gasthausu. Słońce, takie jasne i przy-
jazne rano, gdy wyruszaliśmy z Wiednia, schowało się już za górami. Zabrało ze sobą
wesołą złocistość i w jednej chwili świat zrobił się melancholijnie niebieski.
A jeśli coś nam nawali? Ostatnią osobą, jaką spotkaliśmy, był mały chłopiec z san-
kami, stojący przy drodze. Gapił się na nas bezmyślnie, jakby nigdy nie widział samo-
chodu. Może i nie widział. Może na tym zadupiu ludzie nie mają samochodów.
India ścisnęła moje kolano.
Naprawdę tak się denerwujesz?
Skądże. Nie wiem tylko, gdzie jesteśmy, chce mi się jeść, a ta jazda przyprawia
mnie o ciarki.
177
Wciąż uśmiechnięta, rozparła się w fotelu i ziewnęła.
Minęliśmy tablicę z napisem BIMPLITZ 4 km. Na tle gór wydawała się maleńka.
Pożałowałem, że nie nocujemy w Bimplitz, choćby było nie wiem jak paskudne.
Mówiłam ci, jak widzieliśmy w Jugosławii niedzwiedzia?
Po raz pierwszy od wielu minut mój niepokój trochę przycichł. Uwielbiałem opo-
wieści Indii.
Jechaliśmy z Paulem jakąś wiejską drogą. Ot tak, bez celu. Wdrapaliśmy się pod
górkę i nagle, nie wiadomo skąd, na środek jezdni wylazł cholerny n i e d z w i e d z.
W pierwszej chwili pomyślałam, że to jakiś czubek przebrany za goryla czy coś w tym
rodzaju, ale to naprawdę był niedzwiedz.
Co zrobił Paul?
Przejechaliśmy przez Bimplitz rzeczywiście było paskudne.
Och, był zachwycony. Dał po hamulcach i zatrzymał się przy nim, jakby chciał
go spytać o drogę.
Myślał, że jest w parku safari?
Nie mam pojęcia. Wiesz, jaki był Paul. Stanley i Livingstone w jednej osobie.
178
Co było dalej?
Jak mówiłam, Paul zatrzymał się przy nim, a wtedy nie wiadomo skąd wyskoczy-
li dwaj faceci. Jeden trzymał długi, gruby łańcuch przyczepiony do mosiężnego kółka, [ Pobierz całość w formacie PDF ]