[ Pobierz całość w formacie PDF ]
tego zmienić z dnia na dzień. Jedyną drogą jest żmudna, codzienna eduka-
cja. W praktyce oznacza to, że kontynuujemy program szczepień.
- Czy jest także jakaś zła wiadomość? - spytał Dave.
- Tak - skinął głową Ryker. - Mianowicie taka, że kończą się nam zapasy.
Centrala jest poinformowana o sytuacji. Robią wszystko, żeby zdobyć
środki na leki i żywność, ale może im to zabrać trochę czasu.
S
R
- Musimy rozdać pacjentom koce - wtrąciła siostra Abuna. - W nocy
temperatura zaczyna spadać poniżej zera. Poza tym chorzy przychodzący
do przychodni proszą nas o żywność. W tym roku zbiory nie były obfite.
- Wiem - westchnął Ryker. - Dlatego nie przerwiemy wydawania im wi-
tamin, dopóki nie skończą się nasze zapasy. - Spojrzał na zegarek. - Za pięć
minut mam operację. Czy są jeszcze jakieś pytania?
- Masz jakieś wieści od Geoffa? - spytała Jan.
- Dowiedziałem się, że czuje się już lepiej. Operacja przebiegła pomyśl-
nie. O ile znam Geoffa - dodał z uśmiechem - to piekli się, że nie jest teraz
z nami. Napisałem, że wszyscy życzymy mu szybkiego powrotu do zdro-
wia.
Wychodząc z zebrania, Georgia zderzyła się z Samem w drzwiach jadal-
ni.
- Na pewno ucieszy cię wiadomość - powiedział, kiedy szybkim krokiem
zdążali do szpitala - że twoja cesarzowa czuje się dobrze. Dziecko też. I z
dnia na dzień przybiera na wadze.
- Wspaniale! - uradowała się Georgia. - Kiedy puścisz ich do domu?
- Za tydzień. Dziewczyna musi odzyskać siły, bo czeka ją długa droga do
wioski z dzieckiem na plecach.
- I chcesz dać jej organizmowi trochę odpoczynku przed następną ciążą?
- domyśliła się.
- No cóż - roześmiał się Ryker. - Zanim nastąpi tu rewolucja w zakresie
planowania rodziny, musi minąć trochę czasu. Ale kiedyś na pewno się jej
doczekamy
S
R
- westchnął i spojrzał na nią uważnie. - Nie wiem, może to tylko moje do-
mysły, ale odniosłem wrażenie, że mnie unikasz.
- Byłam zajęta - odparła, spuszczając oczy. - Zresztą, wszyscy byliśmy
zajęci - dodała ze śmiechem.
- Trudno, żebyś tego nie zauważył.
- Tęskniłem za tobą.
- Ja też tęskniłam - szepnęła, czując, iż wszystkie postanowienia, że bę-
dzie go trzymała na dystans, pękają jak bańki mydlane. - Sam... - wyszepta-
ła, rozglądając się wokół siebie. - Ktoś może zaraz tędy przechodzić. Czy
chcesz czegoś ode mnie?
- O tak... - Otoczył ją ramieniem i próbował zbliżyć usta do jej warg.
- Przestań! - Wyrwała się ze śmiechem z jego objęć. - Jesteś niepopraw-
ny. Nie mam teraz czasu, żeby spełniać twoje erotyczne zachcianki. Muszę
iść na obchód.
- Do licha, znów dostałem kosza - westchnął teatralnie i wyszczerzył zę-
by w uśmiechu. - Ja także powinienem wracać do swoich obowiązków, ale
bardzo chciałbym z tobą porozmawiać. Po południu muszę odwiedzić swo-
ich pacjentów w jednej z wiosek. Odkładałem tę wizytę wielokrotnie, bo
mieliśmy urwanie głowy z epidemią, ale w końcu muszę się tam wybrać.
Pojedziesz ze mną?
- Bardzo chętnie! - zawołała uradowana jego propozycją.
- W takim razie mogę już iść. Zobaczymy się pózniej. Wioska, do której
jedziemy, nie jest zbyt duża, więc jeśli wszystko dobrze pójdzie, zbadamy
kilku pacjentów, przeprowadzimy szczepienia i wrócimy zanim się ściem-
S
R
ni. Tylko proszę, bądz przy samochodzie punktualnie, bo mamy do poko-
nania kilkadziesiąt kilometrów.
- Nie martw się. Na pewno będę na czas. Georgii nie udało się jednak do-
trzymać obietnicy. Na
oddziale czekało na nią tylu małych pacjentów, że dopiero wpół do pierw-
szej wróciła do swojego pokoju. W pośpiechu wypiła filiżankę kawy, wzię-
ła prysznic i przebrała się w wygodny, podróżny strój. W kilka minut póz-
niej znalazła się przy ciężarówce.
- Przepraszam za spóznienie - wysapała, z trudem łapiąc oddech. - Mia-
łam dziś mnóstwo pracy. Myślałam, że już nigdy stamtąd nie wyjdę.
- Nie ma pośpiechu - uspokoił ją Sam. - Muszę jeszcze załadować samo-
chód.
- Dokąd właściwie jedziemy? - spytała, lokując się na siedzeniu obok kie-
rowcy.
- Do małej wioski odległej o godzinę drogi - wyjaśnił Ryker. - Byłem
tam miesiąc temu. Dziś jedziemy sprawdzić, jakie są efekty mojej wizyty.
Sam zapalił silnik i ciężki pojazd potoczył się po wąskiej, piaszczystej
drodze.
- Nie zdawałam sobie zupełnie sprawy, że nasz szpital obsługuje tak duży
obszar.
- Jesteśmy w stałym kontakcie z innymi organizacjami humanitarnymi i
wspólnie ustalamy strefy naszej działalności. Mimo to nie można wyklu-
czyć, że pojedyncze osiedla mogą wymykać się z tej sieci. Ponieważ nie ma
dobrych map, musimy polegać na tym, co mówią tubylcy, którzy docierają
do naszych szpitali.
S
R
- Przypuszczam, że nieraz stykałeś się z oporem ze strony tubylców,
zwłaszcza starszych.
Georgia musiała poczekać dłuższą chwilę na odpowiedz. Droga, którą się
posuwali, była tak wąska, że Sam skoncentrował całą uwagę na prowadze-
niu pojazdu.
- To nieuniknione. Zawsze trzeba się liczyć z jakimiś przeszkodami - wy-
jaśnił wreszcie. - Czasami sprowadzają się one po prostu do braku środków
transportu. Najstarsi i najciężej chorzy nie mogą do nas dotrzeć piechotą i
jeśli nie mają krewnych, którzy zdołają ich przynieść na własnych barkach,
nigdy do nas nie trafiają. Po prostu! - Rozłożył bezradnie ręce. - Nie myśl,
że łatwo jest mi się z tym pogodzić, ale nic nie wskazuje na to, by udało się
zmienić ten stan rzeczy w ciągu najbliższych dziesięciu, a może nawet kil-
kudziesięciu lat. Zanim to nastąpi, możemy się tylko modlić, by nie prze-
rwano dostaw leków. To jedyna nadzieja dla tych ludzi.
Po godzinie dotarli do wioski otoczonej szerokim pasem wysuszonej zie-
mi, na której gdzieniegdzie widać było pożółkłe zboże. Niewielkie stado
wychudłych krów błąkało się w poszukiwaniu trawy.
- Co uprawiają tutejsi chłopi? - zainteresowała się Georgia, kiedy Sam [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl karpacz24.htw.pl
tego zmienić z dnia na dzień. Jedyną drogą jest żmudna, codzienna eduka-
cja. W praktyce oznacza to, że kontynuujemy program szczepień.
- Czy jest także jakaś zła wiadomość? - spytał Dave.
- Tak - skinął głową Ryker. - Mianowicie taka, że kończą się nam zapasy.
Centrala jest poinformowana o sytuacji. Robią wszystko, żeby zdobyć
środki na leki i żywność, ale może im to zabrać trochę czasu.
S
R
- Musimy rozdać pacjentom koce - wtrąciła siostra Abuna. - W nocy
temperatura zaczyna spadać poniżej zera. Poza tym chorzy przychodzący
do przychodni proszą nas o żywność. W tym roku zbiory nie były obfite.
- Wiem - westchnął Ryker. - Dlatego nie przerwiemy wydawania im wi-
tamin, dopóki nie skończą się nasze zapasy. - Spojrzał na zegarek. - Za pięć
minut mam operację. Czy są jeszcze jakieś pytania?
- Masz jakieś wieści od Geoffa? - spytała Jan.
- Dowiedziałem się, że czuje się już lepiej. Operacja przebiegła pomyśl-
nie. O ile znam Geoffa - dodał z uśmiechem - to piekli się, że nie jest teraz
z nami. Napisałem, że wszyscy życzymy mu szybkiego powrotu do zdro-
wia.
Wychodząc z zebrania, Georgia zderzyła się z Samem w drzwiach jadal-
ni.
- Na pewno ucieszy cię wiadomość - powiedział, kiedy szybkim krokiem
zdążali do szpitala - że twoja cesarzowa czuje się dobrze. Dziecko też. I z
dnia na dzień przybiera na wadze.
- Wspaniale! - uradowała się Georgia. - Kiedy puścisz ich do domu?
- Za tydzień. Dziewczyna musi odzyskać siły, bo czeka ją długa droga do
wioski z dzieckiem na plecach.
- I chcesz dać jej organizmowi trochę odpoczynku przed następną ciążą?
- domyśliła się.
- No cóż - roześmiał się Ryker. - Zanim nastąpi tu rewolucja w zakresie
planowania rodziny, musi minąć trochę czasu. Ale kiedyś na pewno się jej
doczekamy
S
R
- westchnął i spojrzał na nią uważnie. - Nie wiem, może to tylko moje do-
mysły, ale odniosłem wrażenie, że mnie unikasz.
- Byłam zajęta - odparła, spuszczając oczy. - Zresztą, wszyscy byliśmy
zajęci - dodała ze śmiechem.
- Trudno, żebyś tego nie zauważył.
- Tęskniłem za tobą.
- Ja też tęskniłam - szepnęła, czując, iż wszystkie postanowienia, że bę-
dzie go trzymała na dystans, pękają jak bańki mydlane. - Sam... - wyszepta-
ła, rozglądając się wokół siebie. - Ktoś może zaraz tędy przechodzić. Czy
chcesz czegoś ode mnie?
- O tak... - Otoczył ją ramieniem i próbował zbliżyć usta do jej warg.
- Przestań! - Wyrwała się ze śmiechem z jego objęć. - Jesteś niepopraw-
ny. Nie mam teraz czasu, żeby spełniać twoje erotyczne zachcianki. Muszę
iść na obchód.
- Do licha, znów dostałem kosza - westchnął teatralnie i wyszczerzył zę-
by w uśmiechu. - Ja także powinienem wracać do swoich obowiązków, ale
bardzo chciałbym z tobą porozmawiać. Po południu muszę odwiedzić swo-
ich pacjentów w jednej z wiosek. Odkładałem tę wizytę wielokrotnie, bo
mieliśmy urwanie głowy z epidemią, ale w końcu muszę się tam wybrać.
Pojedziesz ze mną?
- Bardzo chętnie! - zawołała uradowana jego propozycją.
- W takim razie mogę już iść. Zobaczymy się pózniej. Wioska, do której
jedziemy, nie jest zbyt duża, więc jeśli wszystko dobrze pójdzie, zbadamy
kilku pacjentów, przeprowadzimy szczepienia i wrócimy zanim się ściem-
S
R
ni. Tylko proszę, bądz przy samochodzie punktualnie, bo mamy do poko-
nania kilkadziesiąt kilometrów.
- Nie martw się. Na pewno będę na czas. Georgii nie udało się jednak do-
trzymać obietnicy. Na
oddziale czekało na nią tylu małych pacjentów, że dopiero wpół do pierw-
szej wróciła do swojego pokoju. W pośpiechu wypiła filiżankę kawy, wzię-
ła prysznic i przebrała się w wygodny, podróżny strój. W kilka minut póz-
niej znalazła się przy ciężarówce.
- Przepraszam za spóznienie - wysapała, z trudem łapiąc oddech. - Mia-
łam dziś mnóstwo pracy. Myślałam, że już nigdy stamtąd nie wyjdę.
- Nie ma pośpiechu - uspokoił ją Sam. - Muszę jeszcze załadować samo-
chód.
- Dokąd właściwie jedziemy? - spytała, lokując się na siedzeniu obok kie-
rowcy.
- Do małej wioski odległej o godzinę drogi - wyjaśnił Ryker. - Byłem
tam miesiąc temu. Dziś jedziemy sprawdzić, jakie są efekty mojej wizyty.
Sam zapalił silnik i ciężki pojazd potoczył się po wąskiej, piaszczystej
drodze.
- Nie zdawałam sobie zupełnie sprawy, że nasz szpital obsługuje tak duży
obszar.
- Jesteśmy w stałym kontakcie z innymi organizacjami humanitarnymi i
wspólnie ustalamy strefy naszej działalności. Mimo to nie można wyklu-
czyć, że pojedyncze osiedla mogą wymykać się z tej sieci. Ponieważ nie ma
dobrych map, musimy polegać na tym, co mówią tubylcy, którzy docierają
do naszych szpitali.
S
R
- Przypuszczam, że nieraz stykałeś się z oporem ze strony tubylców,
zwłaszcza starszych.
Georgia musiała poczekać dłuższą chwilę na odpowiedz. Droga, którą się
posuwali, była tak wąska, że Sam skoncentrował całą uwagę na prowadze-
niu pojazdu.
- To nieuniknione. Zawsze trzeba się liczyć z jakimiś przeszkodami - wy-
jaśnił wreszcie. - Czasami sprowadzają się one po prostu do braku środków
transportu. Najstarsi i najciężej chorzy nie mogą do nas dotrzeć piechotą i
jeśli nie mają krewnych, którzy zdołają ich przynieść na własnych barkach,
nigdy do nas nie trafiają. Po prostu! - Rozłożył bezradnie ręce. - Nie myśl,
że łatwo jest mi się z tym pogodzić, ale nic nie wskazuje na to, by udało się
zmienić ten stan rzeczy w ciągu najbliższych dziesięciu, a może nawet kil-
kudziesięciu lat. Zanim to nastąpi, możemy się tylko modlić, by nie prze-
rwano dostaw leków. To jedyna nadzieja dla tych ludzi.
Po godzinie dotarli do wioski otoczonej szerokim pasem wysuszonej zie-
mi, na której gdzieniegdzie widać było pożółkłe zboże. Niewielkie stado
wychudłych krów błąkało się w poszukiwaniu trawy.
- Co uprawiają tutejsi chłopi? - zainteresowała się Georgia, kiedy Sam [ Pobierz całość w formacie PDF ]