[ Pobierz całość w formacie PDF ]
się wieszak z kombinezonami bojowymi.
Sten przyglądał się im i wcale nie musiał udawać zainteresowania. Większość z nich
rozpoznał z filmów wojennych. Wyglądały jak olbrzymie, uzbrojone przedmioty
ukształtowane z grubsza na podobieństwo ludzi. Niektóre mogły poruszać się na
gąsienicach.
Pierwszą rzeczą, jaką zauważył, było to, że powiększały się ich rozmiary. Na początku
wieszaka wyglądały na małe i niepozorne. Dalej stawały się coraz większe i większe, i
pokazniejsze, bardziej skomplikowane, aż do mniej więcej dwóch trzecich drogi wzdłuż
szeregu. Od tego miejsca znowu malały, ale wyglądały dużo grozniej.
Lanzotta przechadzał się wzdłuż szeregu kombinezonów, zatrzymując się przy
największym.
- Tutaj mamy przykład, o czym mogę osobiście zaświadczyć, jak technokraci naprawdę
przeszli samych siebie. Widucie, to było takie logiczne. Dla każdego, z wyjątkiem
gwardzisty. Produkowali kule, a potem robili kamizelki kuloodporne.
Lanzotta popatrzył po swojej zasłuchanej grupie, jak gdyby oczekując na pytania. Nikt
nie był tak durny.
- Nie mam zamiaru wyjaśniać teraz, czym tak naprawdę były owe kule - ciągnął
Lanzotta - powiem tylko, że mogły one zrobić dziurę taką, jak karabin Willy'ego. Pod
pewnymi względami nawet gorszą.
Sposób, w jaki Lanzotta mówiąc to uśmiechnął się, upewnił Stena, że to naprawdę było
gorsze.
- Im bardziej rozwijała się broń przeciw piechocie - kontynuował Lanzotta - tym więcej
technicy ładowali w kombinezon. Dopóki w końcu nie stał się on odporny właściwie na
wszystko. Lasery, bomby, granaty, wymień co chcesz. Byliśmy nienaruszalni.
Sten zaczynał rozumieć, co było nie w porządku z tym kombinezonem.
Jakieś pięćdziesiąt lat temu miałem wielką przyjemność testowania tego w akcji. Ja sam
i około dwóch tysięcy towarzyszy broni.
Lanzotta zaśmiał się. Wśród rekrutów natychmiast wzrosło napięcie. Czy też powinni się
śmiać? W oczywisty sposób myślał, że powiedział coś zabawnego. Ale Carruthers i
Halstead zachowywali kamienne twarze. Im nie wydawało się to śmieszne. Lanzotta
zakończył sprawę nie zauważając niczego i ciągnął dalej.
- Mieliśmy rozkaz zdławienia buntu na zapomnianej przez bogów planecie o nazwie
Moros. Wyposażono nas we wszystko, co było znane współczesnej nauce wojskowej.
Aącznie z najnowszym kombinezonem bojowym.
Sten przyjrzał się temu bliżej. To był największy egzemplarz umieszczony na wieszaku.
Zawierał tuby, druty, małe ekrany wideo, wypustki i wyloty wszędzie dookoła. Wyglądał
tak, jakby ważył pół tony i wymagał całej drużyny techników do obsługi.
- Kocham ten kombinezon - powiedział Lanzotta. - Może zrobić wszystko. Jest zasilany
AM2 i wyposażony w pseudo, mięśnie. Każdy, kto tkwi w środku, zastępuje trzydziestu
ludzi. Mały oddział żołnierzy ubrany w to przejdzie przez każdy rodzaj ognia nieprzyjaciela.
Jest odporny właściwie na wszystko i można w nim żyć przez całe miesiące bez żadnego
wsparcia z zewnątrz.
Lanzotta pokręcił głową z podziwu.
- Rzecz jasna nikt nie pomyślał o tym, aby powiadomić o wszystkim tubylców na Moros.
Nie powiedziano im, jakimi jesteśmy dzielnymi i zażartymi wojownikami. Nie znali nawet
słowa technika, a więc, co mogli zrobić?
Westchnął.
- Wylądowaliśmy, a oni uciekli w dżunglę. Posuwaliśmy się do przodu pod ich ogniem,
głównie dzid i proc, i paliliśmy ich wioski. Aż pewnego dnia znudziła ich ta ucieczka.
Lanzotta zaśmiał się znowu. Ale tym razem Sten i inni za bardzo zasłuchali się w
historię, aby to spostrzec.
- Zauważyli następującą rzecz: no tak, byliśmy wielkimi, mocarnymi żołnierzami o sile
rażenia małego czołgu. Ale nie mieliśmy zdolności manewrowania. I byliśmy odcięci od
naszego środowiska. A więc opracowali mały, prosty trick. Kopali małe dołki, maskowali je
i uciekali przed naszym natarciem w ich stronę. Oczywiście większość naszych wpadała
do środka. A tam znajdowały się sieci, podnoszące nas w górę.
Lanzotta nie uśmiechał się już.
- I podczas gdy usiłowaliśmy wygramolić się z sieci, podbiegali do dołka i wsadzali
wielką, długą włócznię w wylot nieczystości z kombinezonu. Ostrze wchodziło w ciało
żołnierza. Oczywiście, razem z ostrzem do organizmu dostawały się ekskrementy. Rany
jątrzyły się tak silnie, że pakiety medyczne nie dawały sobie rady, i wielu z nas zgniło na
śmierć.
Lanzotta pokręcił głową.
- Straciliśmy dwie trzecie z gwardzistów, którzy przystąpili do szturmu. I więcej w
następnym lądowaniu. W końcu jedynym rozwiązaniem było wysadzić planetę, usiąść na
tyłku i popatrzeć, jak Moros płonie.
Lanzotta poklepał kombinezon.
- Niszczenie planet nie jest dobrze widziane w kręgach dyplomatycznych operator był
bardzo nieszczęśliwy.
Lazotta uśmiechnął się krzywo, zmierzając do pointy swego wykładu.
- Nogi technicy - powiedział - zaczęli zmieniać ten kombinezon.
Sten żałował, że nie może znalezć jakiegoś schronienia. Z wyrazu twarzy Lanzotty
wnioskował, że powinno ono być bardzo głębokie i skonstruowane z czegoś mocnego co
najmniej tak, jak tytan.
- To jest grzech i ohyda w oczach Boga - pienił się Smathers. - Moim obowiązkiem było
zdać panu sprawozdanie z ich zachowania.
Lanzotta popatrzył na niego, a potem na dwóch mężczyzn stojących obok na baczność.
Stena zignorował - na chwilę.
- Colrath, Rranrak, czy on mówi prawdę?
- TAK JEST, PANIE SIER%7łANCIE.
Lanzotta westchnął i zwrócił się do Smathersa.
- Smathers, mam dla ciebie dużą niespodziankę. Gwardia nie interesuje się tym, co
jednostki robią poza służbą, tak długo, jak długo są w stanic stanąć w szeregu następnego
ranka.
- Ale... [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl karpacz24.htw.pl
się wieszak z kombinezonami bojowymi.
Sten przyglądał się im i wcale nie musiał udawać zainteresowania. Większość z nich
rozpoznał z filmów wojennych. Wyglądały jak olbrzymie, uzbrojone przedmioty
ukształtowane z grubsza na podobieństwo ludzi. Niektóre mogły poruszać się na
gąsienicach.
Pierwszą rzeczą, jaką zauważył, było to, że powiększały się ich rozmiary. Na początku
wieszaka wyglądały na małe i niepozorne. Dalej stawały się coraz większe i większe, i
pokazniejsze, bardziej skomplikowane, aż do mniej więcej dwóch trzecich drogi wzdłuż
szeregu. Od tego miejsca znowu malały, ale wyglądały dużo grozniej.
Lanzotta przechadzał się wzdłuż szeregu kombinezonów, zatrzymując się przy
największym.
- Tutaj mamy przykład, o czym mogę osobiście zaświadczyć, jak technokraci naprawdę
przeszli samych siebie. Widucie, to było takie logiczne. Dla każdego, z wyjątkiem
gwardzisty. Produkowali kule, a potem robili kamizelki kuloodporne.
Lanzotta popatrzył po swojej zasłuchanej grupie, jak gdyby oczekując na pytania. Nikt
nie był tak durny.
- Nie mam zamiaru wyjaśniać teraz, czym tak naprawdę były owe kule - ciągnął
Lanzotta - powiem tylko, że mogły one zrobić dziurę taką, jak karabin Willy'ego. Pod
pewnymi względami nawet gorszą.
Sposób, w jaki Lanzotta mówiąc to uśmiechnął się, upewnił Stena, że to naprawdę było
gorsze.
- Im bardziej rozwijała się broń przeciw piechocie - kontynuował Lanzotta - tym więcej
technicy ładowali w kombinezon. Dopóki w końcu nie stał się on odporny właściwie na
wszystko. Lasery, bomby, granaty, wymień co chcesz. Byliśmy nienaruszalni.
Sten zaczynał rozumieć, co było nie w porządku z tym kombinezonem.
Jakieś pięćdziesiąt lat temu miałem wielką przyjemność testowania tego w akcji. Ja sam
i około dwóch tysięcy towarzyszy broni.
Lanzotta zaśmiał się. Wśród rekrutów natychmiast wzrosło napięcie. Czy też powinni się
śmiać? W oczywisty sposób myślał, że powiedział coś zabawnego. Ale Carruthers i
Halstead zachowywali kamienne twarze. Im nie wydawało się to śmieszne. Lanzotta
zakończył sprawę nie zauważając niczego i ciągnął dalej.
- Mieliśmy rozkaz zdławienia buntu na zapomnianej przez bogów planecie o nazwie
Moros. Wyposażono nas we wszystko, co było znane współczesnej nauce wojskowej.
Aącznie z najnowszym kombinezonem bojowym.
Sten przyjrzał się temu bliżej. To był największy egzemplarz umieszczony na wieszaku.
Zawierał tuby, druty, małe ekrany wideo, wypustki i wyloty wszędzie dookoła. Wyglądał
tak, jakby ważył pół tony i wymagał całej drużyny techników do obsługi.
- Kocham ten kombinezon - powiedział Lanzotta. - Może zrobić wszystko. Jest zasilany
AM2 i wyposażony w pseudo, mięśnie. Każdy, kto tkwi w środku, zastępuje trzydziestu
ludzi. Mały oddział żołnierzy ubrany w to przejdzie przez każdy rodzaj ognia nieprzyjaciela.
Jest odporny właściwie na wszystko i można w nim żyć przez całe miesiące bez żadnego
wsparcia z zewnątrz.
Lanzotta pokręcił głową z podziwu.
- Rzecz jasna nikt nie pomyślał o tym, aby powiadomić o wszystkim tubylców na Moros.
Nie powiedziano im, jakimi jesteśmy dzielnymi i zażartymi wojownikami. Nie znali nawet
słowa technika, a więc, co mogli zrobić?
Westchnął.
- Wylądowaliśmy, a oni uciekli w dżunglę. Posuwaliśmy się do przodu pod ich ogniem,
głównie dzid i proc, i paliliśmy ich wioski. Aż pewnego dnia znudziła ich ta ucieczka.
Lanzotta zaśmiał się znowu. Ale tym razem Sten i inni za bardzo zasłuchali się w
historię, aby to spostrzec.
- Zauważyli następującą rzecz: no tak, byliśmy wielkimi, mocarnymi żołnierzami o sile
rażenia małego czołgu. Ale nie mieliśmy zdolności manewrowania. I byliśmy odcięci od
naszego środowiska. A więc opracowali mały, prosty trick. Kopali małe dołki, maskowali je
i uciekali przed naszym natarciem w ich stronę. Oczywiście większość naszych wpadała
do środka. A tam znajdowały się sieci, podnoszące nas w górę.
Lanzotta nie uśmiechał się już.
- I podczas gdy usiłowaliśmy wygramolić się z sieci, podbiegali do dołka i wsadzali
wielką, długą włócznię w wylot nieczystości z kombinezonu. Ostrze wchodziło w ciało
żołnierza. Oczywiście, razem z ostrzem do organizmu dostawały się ekskrementy. Rany
jątrzyły się tak silnie, że pakiety medyczne nie dawały sobie rady, i wielu z nas zgniło na
śmierć.
Lanzotta pokręcił głową.
- Straciliśmy dwie trzecie z gwardzistów, którzy przystąpili do szturmu. I więcej w
następnym lądowaniu. W końcu jedynym rozwiązaniem było wysadzić planetę, usiąść na
tyłku i popatrzeć, jak Moros płonie.
Lanzotta poklepał kombinezon.
- Niszczenie planet nie jest dobrze widziane w kręgach dyplomatycznych operator był
bardzo nieszczęśliwy.
Lazotta uśmiechnął się krzywo, zmierzając do pointy swego wykładu.
- Nogi technicy - powiedział - zaczęli zmieniać ten kombinezon.
Sten żałował, że nie może znalezć jakiegoś schronienia. Z wyrazu twarzy Lanzotty
wnioskował, że powinno ono być bardzo głębokie i skonstruowane z czegoś mocnego co
najmniej tak, jak tytan.
- To jest grzech i ohyda w oczach Boga - pienił się Smathers. - Moim obowiązkiem było
zdać panu sprawozdanie z ich zachowania.
Lanzotta popatrzył na niego, a potem na dwóch mężczyzn stojących obok na baczność.
Stena zignorował - na chwilę.
- Colrath, Rranrak, czy on mówi prawdę?
- TAK JEST, PANIE SIER%7łANCIE.
Lanzotta westchnął i zwrócił się do Smathersa.
- Smathers, mam dla ciebie dużą niespodziankę. Gwardia nie interesuje się tym, co
jednostki robią poza służbą, tak długo, jak długo są w stanic stanąć w szeregu następnego
ranka.
- Ale... [ Pobierz całość w formacie PDF ]