[ Pobierz całość w formacie PDF ]

przeprowadzimy i powstanie ze mnie i z ciebie ten jedyny w swoim rodzaju nasz
wzór, do którego tak tęsknię. Jeśli będą robić takie rzeczy każdego ranka, to
wyszkolą, stanę się całkiem jak z drewna... .
Cyncynat się rozziewał - łzy ciekły mu po policzkach, a w ustach wciąż na
nowo i na nowo wyrastał pagórek. Nerwy - spać się nie chciało. Trzeba było zająć się
czymś do jutra - nowych książek jeszcze nie przyniesiono. Katalogu nie oddał...
Prawda, rysuneczki! Ale teraz, w blasku jutrzejszego spotkania...
Ręka dziecka, z pewnością Emmoczki, narysowała szereg obrazków,
dających (jak się wczoraj Cyncynatowi zdawało) logiczne opowiadanie, obietnicę,
próbkę marzenia. Najpierw: pozioma linia, czyli ta oto kamienna podłoga, na niej -
rudymentarne krzesło, przypominające owada, a u góry - krata z sześciu
kwadracików. Potem to samo, tylko przy udziale księżyca w pełni z kwaśno
opuszczonymi za kratą kącikami ust. Dalej: taboret z trzech kresek, na nim strażnik
bez oczu (to znaczy, że śpi), obok zaś na podłodze - kółko z sześcioma kluczami. To
samo kółko, tylko większe, i sięgająca po nie ręka - niezmiernie pięciopalczasta, w
40
krótkim rękawie. Zaczyna się robić interesująco: uchylone drzwi, za nimi coś jakby
ptasia noga - wszystko, co widać z uciekającego więznia. Sam więzień, z
przecinkami na głowie zamiast kędziorów, w ciemnym szlafroczku, przedstawionym
tak, jak pozwalały umiejętności - jako trójkąt równoramienny; więznia prowadzi
dziewczynka: widelcowate nóżki, falista spódniczka, równoległe linie włosów. To
samo, tylko w postaci planu, mianowicie: kwadrat celi, krzywa korytarza z trasÄ…
ucieczki, oznaczoną linią przerywaną, i harmonijka schodów na końcu. Wreszcie
epilog: ciemna wieża, a nad nią zadowolony księżyc - kąciki ust uniesione ku górze.
Nie - to oszukiwanie samego siebie, bzdura. Dziecko bezmyślnie nabazgrało...
Wypiszmy tytuły i odłóżmy katalog. Tak, dziecko... Z językiem wysuniętym w
prawym kąciku ust, mocno trzymając ogryzek ołówka, przyciskając go pobielałym od
wysiłku palcem... A potem - połączywszy końce jakiejś szczególnie udanej linii -
odchylając się od rysunku, raz tak, raz owak obracając głowę, kręcąc łopatkami i
znów przypadając do papieru, przesuwając język w lewo... tak starannie... Bzdura,
nie będziemy już o tym...
Zastanawiając się, czym by się tu zająć i jak ożywić apatyczny czas, Cyncynat
postanowił ze względu na jutrzejszą Marfińkę doprowadzić swój wygląd do
porządku. Rodion zgodził się przytaszczyć znowu taką samą balię, w jakiej Cyncynat
pluskał się w przeddzień rozprawy. Czekając na wodę, Cyncynat usiadł przy stole;
dzisiaj stół lekko się chwiał.
 Widzenie, widzenie - pisał Cyncynat - oznacza najpewniej, że mój straszny
ranek już blisko. Pojutrze o tej porze moja cela będzie pusta. Jestem jednak
szczęśliwy, że cię zobaczę. Do warsztatów wchodziliśmy po różnych schodach,
mężczyzni po jednych, kobiety po drugich - ale spotykaliśmy się na przedostatnim
podeście.
Nie potrafię już przywołać wyglądu Marfińki z dnia, kiedy ujrzałem ją po raz
pierwszy, ale pamiętam, od razu zauważyłem, że rozchyla usta, na sekundę przedtem
nim się roześmieje, i okrągłe piwne oczy, i koralowe kolczyki - ach, jakże by
41
człowiek chciał odtworzyć ją teraz taką jak wtedy, nowiutką i jeszcze twardą - a
potem stopniowe mięknięcie - i ta fałdka między policzkiem a szyją, kiedy odwracała
do mnie głowę, już trochę cieplejsza, niemal żywa. Jej świat. Jej świat złożony jest z
prostych składników, połączonych w prosty sposób; najprostszy przepis z książki
kucharskiej jest chyba bardziej skomplikowany niż ten świat, który ona, nucąc sobie,
piecze: codziennie - dla siebie, dla mnie, dla wszystkich. SkÄ…d jednak - nawet wtedy,
w pierwszych dniach - skąd złość i upór, które nagle... Miękka, zabawna, ciepła i
nagle... Początkowo mi się zdawało, że postępuje tak specjalnie: może po to, żeby
pokazać, jaką upartą jędzą stałaby się na jej miejscu inna. Jakże byłem zdumiony,
kiedy okazało się, że taka właśnie jest naprawdę! Przez jakieś bzdury - moja
głupiutka, jaka mała głowa, jeśli namacać ją pod tym wszystkim jasnokasztanowym,
gęstym, czemu potrafi nadać wygląd niewinnej gładkości z dziewczęcym połyskiem
na ciemieniu. «Pariska żoneczka to cicha woda, niby taka spokojna, a kÄ…Å›liwa» -
powiedział mi jej pierwszy, niezapomniany kochanek i najpodlejsze jest to, że użył
tego przymiotnika wcale nie w przenośnym... ona rzeczywiście we wiadomej chwili...
jedno z tych wspomnień, które trzeba jak najszybciej odegnać od siebie, bo inaczej
owÅ‚adnie czÅ‚owiekiem, zmiażdży. «MarfiÅ„ka znowu dziÅ›...». A raz widziaÅ‚em,
widziałem, widziałem - z balkonu - widziałem - i od tego czasu nigdy nie
wchodziłem do żadnego pokoju, nie obwieszczając swego nadejścia już z daleka -
kaszlem, bezsensownymi okrzykami. Jakie to było straszne: to ujrzane w przelocie
wygięcie, ten zadyszany pośpiech - wszystko, co w cienistych, tajemniczych
kryjówkach
Ogrodów Tamary było moje i co potem utraciłem. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • karpacz24.htw.pl