[ Pobierz całość w formacie PDF ]
kazałem, i postawiła garnek z wodą na ogniu.
Wyciąłem z brzegu koca pasek materiału, wygotowałem go, potem przemyłem nim ranę
Hetmana. Była płytka, ale długa. Z trudem wytłumaczyliśmy wdowie, że musi rozstać się ze swoim
zapasem przemyconego alkoholu. Hetmanem aż zatrzęsło, ale nie krzyknął, gdy polałem wódką jego
otwartą ranę. Miałem nadzieję, że zawartość alkoholu była wystarczająca, żeby zadziałać jako
antyseptyk. Wygotowałem jeszcze kawałek koca i posłużyłem się nim jako bandażem. I to właściwie
było wszystko, co mogłem zrobić.
- Doskonale, James, doskonale - powiedział z ożywieniem, wciągając pociętą kurtkę na
ramiona. - Widzę, że nie straciłeś czasu w szkółce skautów. Podziękujmy teraz dobrej wdowie i
odejdzmy stąd, bo najwyrazniej nie jest zachwycona naszą obecnością.
Więc podążyliśmy dalej pełną kolein drogą, a każdy krok coraz bardziej oddalał nas od Capo
Docci.
Dreng był dobrym zaopatrzeniowcem; zbaczał do sadów po owoce, wyrywał jadalne bulwy z
mijanych pól, a nawet wykopywał je pod nosem prawowitych właścicieli, którzy jedynie chwytali
się za głowy na widok mojej broni. To był paskudny świat, który respektował tylko prawo pięści. Po
raz pierwszy zacząłem doceniać zalety planet Ligi.
Póznym popołudniem wyłoniły się przed nami mury twierdzy. Była trochę mniej stylowa niż
twierdza Docci, a przynajmniej tak wydawało się z tej odległości. Fortecę Capo Dimonte zbudowano
na wyspie na jeziorze. Ze stałym lądem łączyła ją grobla z mostem zwodzonym. Dreng znowu zaczął
się trząść ze strachu i był bardziej niż szczęśliwy, gdy kazałem mu zostać na brzegu z Hetmanem.
%7łołnierskim krokiem pomaszerowałem po kamiennej grobli, a potem wszedłem na most. Dwóch
strażników zmierzyło mnie podejrzliwymi spojrzeniami.
- Dzień dobry, bracie! - zawołałem przyjaznie. Pistolet miałem za pasem, miecz w dłoni, brzuch
wciągnięty, a pierś wypiętą. - Czy to siedziba Capo Dimonte, znanego jak kraj długi i szeroki ze
swojego osoblistego uroku i silnego ramienia?
- A kto chce to wiedzieć?
- Ja. Silny i uzbrojony najemnik, który chce zaciągnąć się w jego szacowne szeregi.
- Twoja sprawa, bracie, twoja sprawa - odpowiedział strażnik z wyraznym przygnębieniem w
głosie. - Przez bramę, w poprzek dziedzińca, trzecie drzwi z prawej, pytaj o Sire Sranka.
Przesunął się bliżej i wyszeptał:
- Za trzy dukaty dam ci dobrą radę.
- Załatwione!
- Wiec zapłać!
- Ciężko. Jestem teraz trochę spłukany.
- Musisz być, skoro chcesz się sprzedać do tej bandy. Dobra, w takim razie pięć, za pięć dni.
Kiwnąłem głową na zgodę.
- Zaoferuje ci bardzo mało, ale nie zgódz się na mniej niż dwa dukaty dziennie.
- Dzięki za kredyt, wrócę do ciebie. Zmiało przeszedłem przez bramę i znalazłem właściwe
drzwi. Były otwarte, a w środku siedział gruby, łysy facet i grzebał w jakichś papierach. Gdy mój
cień padł na stół, podniósł na mnie wzrok.
- Wynoś się stąd! - krzyknął, drapiąc się po głowie tak mocno, że aż chmura łupieżu zamigotała
w ostatnich promieniach słońca. - Mówiłem wam już: żadnych dukatów wcześniej niż pojutrze rano!
- Jeszcze się nie zaciągnąłem. I chyba się nie zaciągnę, jeśli w ten sposób płacicie swoim
oddziałom.
- Wybacz, miły przybyszu, słońce mych oczu. Wejdz, wejdz. Chcesz się zaciągnąć? Oczywiście.
Pistolet, miecz, amunicja?
- Trochę.
- Cudownie - zatarł ręce, aż zachrzęściły. - Jedzenie dla ciebie i twego giermka oraz dukat
dziennie.
- Dwa dukaty dziennie i uzupełnienie zużytej amunicji. Aypnął na mnie wilkiem, po czym
wzruszywszy ramionami wypełnił jeden z formularzy i pchnął go do mnie.
- Zaciąg na rok, weryfikacja żołdu na koniec kontraktu. Ponieważ nie potrafisz ani pisać, ani
czytać, mam nadzieję, że przynajmniej dasz radę wyskrobać tu chociaż krzyżyk.
- Umiem czytać wystarczająco dobrze, żeby zobaczyć, że wpisałeś tu: kontrakt czteroletni", co
mam zamiar poprawić, zanim podpiszę.
Uczyniłem to podpisując się nazwiskiem Jedge'a Nixona. I tak miałem zamiar wyjechać na długo
przed wygaśnięciem kontraktu.
- Pójdę po mojego giermka, który czeka na zewnątrz razem z moim starym ojcem.
- %7ładnego dodatkowego jedzenia dla biednych krewnych - warknął szczodrobliwie werbownik.
- Podziel się swoim.
- Zgoda - odparłem. - Jakiś ty wspaniałomyślny. Wróciłem do bramy i pomachałem do moich
kompanów.
- Zapłacę ci, kiedy ta zołzowata ropucha mi zapłaci - powiedziałem strażnikowi. Mruknął na
zgodę i dodał:
- Jeśli myślisz, że on jest wredny, to poczekaj, aż spotkasz Capo Dimonte. Nie siedziałbym w
tym zgniłym śmietniku, gdyby nie premia od łupu.
Nadchodzili powoli, Hetman prawie ciągnął opierającego się Drenga.
- Premia od łupu? Szybko wypłacają?
- Zaraz po walce. Jutro wymarsz.
- Przeciwko Capo Docci?
- Nie ma tak dobrze. Mówią, że ma pełno klejnotów, złotych dukatów i innych bogactw. Niezle
byłoby podzielić się taką zdobyczą. Ale nie tym razem. Powiedzieli nam tylko, że wyruszamy na
północ. Pewnie ma to być niespodziewany atak na któregoś z zaprzyjaznionych Capo i szef nie chce
żadnych przecieków. Dobrze kombinuje. Jak się kogoś zaskoczy przy spuszczonym moście, to pół
bitwy mamy z głowy.
Przemyślałem tę cząstkę mądrości wojennej prowadząc Hetmana i Drenga we wskazanym
kierunku. Kwatery żołnierzy, chociaż nie nadawały się na okładkę broszury reklamowej dla turystów,
były z pewnością dużym krokiem naprzód w porównaniu z kwaterami niewolników. Drewniana
prycza z materacem z trawy dla wojownika, a dla giermka trochę słomy obok łóżka. Musiałem
jeszcze wykombinować coś dla Hetmana i uznałem, że gotówka na pewno załatwi sprawę.
Usiedliśmy razem na łóżku, a Dreng poszedł poszukać kuchni.
- Jak tam plecy? - zapytałem.
- Bolą, ale to drobiazg. Odpocznę chwilę, a potem wezmę się za zwiedzanie twierdzy.
- Rano będzie na to dość czasu. To były męczące dni.
- Zgoda, a oto i twój giermek z jedzeniem!
Był to gorący gulasz, w którym pływały kawałki bliżej nieokreślonego ptaka. Musiał być to
ptak, ponieważ załączone były pióra. Podzieliliśmy gulasz na trzy równe części i łapczywie je
wtrząchnęliśmy. Zwieże powietrze i wędrówka dobrze wpłynęły na nasz apetyt i rozgotowane pierze
nie mogło zniweczyć tego faktu. Dostaliśmy też rację kwaśnego wina, którego ani ja, ani Hetman nie
mogliśmy przełknąć. Dreng natomiast wysiorbał je bez zmrużenia oka, a potem stoczył się pod pryczę
i zaczął ochryple chrapać.
- Pójdę się rozejrzeć - powiedziałem. - Ty tymczasem prześpij się, aż...
Przerwał mi ogłuszający ryk trąby. Podniosłem wzrok i zobaczyłem stojącego w drzwiach
muzyka, który równie dobrze mógłby być katem. Za moment z jego instrumentu wydobył się kolejny
ryk. Byłem już gotów wepchnąć mu ten puzon w gardło, gdyby zrobił to raz trzeci, ale on zszedł na
bok i skłonił się. Jego miejsce zajęła drobna postać w niebieskim mundurze. Wszyscy żołnierze
widząc to skłonili głowy lub zasalutowali bronią, więc zrobiłem to samo. To musiał być nie kto inny,
tylko Capo Dimonte we własnej osobie. Był tak chudy, że wyglądał, jakby brzuch przyrósł mu do
kręgosłupa. Albo miał kłopoty z krążeniem, albo był siny z natury. Przesunął niebieskimi palcami po [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl karpacz24.htw.pl
kazałem, i postawiła garnek z wodą na ogniu.
Wyciąłem z brzegu koca pasek materiału, wygotowałem go, potem przemyłem nim ranę
Hetmana. Była płytka, ale długa. Z trudem wytłumaczyliśmy wdowie, że musi rozstać się ze swoim
zapasem przemyconego alkoholu. Hetmanem aż zatrzęsło, ale nie krzyknął, gdy polałem wódką jego
otwartą ranę. Miałem nadzieję, że zawartość alkoholu była wystarczająca, żeby zadziałać jako
antyseptyk. Wygotowałem jeszcze kawałek koca i posłużyłem się nim jako bandażem. I to właściwie
było wszystko, co mogłem zrobić.
- Doskonale, James, doskonale - powiedział z ożywieniem, wciągając pociętą kurtkę na
ramiona. - Widzę, że nie straciłeś czasu w szkółce skautów. Podziękujmy teraz dobrej wdowie i
odejdzmy stąd, bo najwyrazniej nie jest zachwycona naszą obecnością.
Więc podążyliśmy dalej pełną kolein drogą, a każdy krok coraz bardziej oddalał nas od Capo
Docci.
Dreng był dobrym zaopatrzeniowcem; zbaczał do sadów po owoce, wyrywał jadalne bulwy z
mijanych pól, a nawet wykopywał je pod nosem prawowitych właścicieli, którzy jedynie chwytali
się za głowy na widok mojej broni. To był paskudny świat, który respektował tylko prawo pięści. Po
raz pierwszy zacząłem doceniać zalety planet Ligi.
Póznym popołudniem wyłoniły się przed nami mury twierdzy. Była trochę mniej stylowa niż
twierdza Docci, a przynajmniej tak wydawało się z tej odległości. Fortecę Capo Dimonte zbudowano
na wyspie na jeziorze. Ze stałym lądem łączyła ją grobla z mostem zwodzonym. Dreng znowu zaczął
się trząść ze strachu i był bardziej niż szczęśliwy, gdy kazałem mu zostać na brzegu z Hetmanem.
%7łołnierskim krokiem pomaszerowałem po kamiennej grobli, a potem wszedłem na most. Dwóch
strażników zmierzyło mnie podejrzliwymi spojrzeniami.
- Dzień dobry, bracie! - zawołałem przyjaznie. Pistolet miałem za pasem, miecz w dłoni, brzuch
wciągnięty, a pierś wypiętą. - Czy to siedziba Capo Dimonte, znanego jak kraj długi i szeroki ze
swojego osoblistego uroku i silnego ramienia?
- A kto chce to wiedzieć?
- Ja. Silny i uzbrojony najemnik, który chce zaciągnąć się w jego szacowne szeregi.
- Twoja sprawa, bracie, twoja sprawa - odpowiedział strażnik z wyraznym przygnębieniem w
głosie. - Przez bramę, w poprzek dziedzińca, trzecie drzwi z prawej, pytaj o Sire Sranka.
Przesunął się bliżej i wyszeptał:
- Za trzy dukaty dam ci dobrą radę.
- Załatwione!
- Wiec zapłać!
- Ciężko. Jestem teraz trochę spłukany.
- Musisz być, skoro chcesz się sprzedać do tej bandy. Dobra, w takim razie pięć, za pięć dni.
Kiwnąłem głową na zgodę.
- Zaoferuje ci bardzo mało, ale nie zgódz się na mniej niż dwa dukaty dziennie.
- Dzięki za kredyt, wrócę do ciebie. Zmiało przeszedłem przez bramę i znalazłem właściwe
drzwi. Były otwarte, a w środku siedział gruby, łysy facet i grzebał w jakichś papierach. Gdy mój
cień padł na stół, podniósł na mnie wzrok.
- Wynoś się stąd! - krzyknął, drapiąc się po głowie tak mocno, że aż chmura łupieżu zamigotała
w ostatnich promieniach słońca. - Mówiłem wam już: żadnych dukatów wcześniej niż pojutrze rano!
- Jeszcze się nie zaciągnąłem. I chyba się nie zaciągnę, jeśli w ten sposób płacicie swoim
oddziałom.
- Wybacz, miły przybyszu, słońce mych oczu. Wejdz, wejdz. Chcesz się zaciągnąć? Oczywiście.
Pistolet, miecz, amunicja?
- Trochę.
- Cudownie - zatarł ręce, aż zachrzęściły. - Jedzenie dla ciebie i twego giermka oraz dukat
dziennie.
- Dwa dukaty dziennie i uzupełnienie zużytej amunicji. Aypnął na mnie wilkiem, po czym
wzruszywszy ramionami wypełnił jeden z formularzy i pchnął go do mnie.
- Zaciąg na rok, weryfikacja żołdu na koniec kontraktu. Ponieważ nie potrafisz ani pisać, ani
czytać, mam nadzieję, że przynajmniej dasz radę wyskrobać tu chociaż krzyżyk.
- Umiem czytać wystarczająco dobrze, żeby zobaczyć, że wpisałeś tu: kontrakt czteroletni", co
mam zamiar poprawić, zanim podpiszę.
Uczyniłem to podpisując się nazwiskiem Jedge'a Nixona. I tak miałem zamiar wyjechać na długo
przed wygaśnięciem kontraktu.
- Pójdę po mojego giermka, który czeka na zewnątrz razem z moim starym ojcem.
- %7ładnego dodatkowego jedzenia dla biednych krewnych - warknął szczodrobliwie werbownik.
- Podziel się swoim.
- Zgoda - odparłem. - Jakiś ty wspaniałomyślny. Wróciłem do bramy i pomachałem do moich
kompanów.
- Zapłacę ci, kiedy ta zołzowata ropucha mi zapłaci - powiedziałem strażnikowi. Mruknął na
zgodę i dodał:
- Jeśli myślisz, że on jest wredny, to poczekaj, aż spotkasz Capo Dimonte. Nie siedziałbym w
tym zgniłym śmietniku, gdyby nie premia od łupu.
Nadchodzili powoli, Hetman prawie ciągnął opierającego się Drenga.
- Premia od łupu? Szybko wypłacają?
- Zaraz po walce. Jutro wymarsz.
- Przeciwko Capo Docci?
- Nie ma tak dobrze. Mówią, że ma pełno klejnotów, złotych dukatów i innych bogactw. Niezle
byłoby podzielić się taką zdobyczą. Ale nie tym razem. Powiedzieli nam tylko, że wyruszamy na
północ. Pewnie ma to być niespodziewany atak na któregoś z zaprzyjaznionych Capo i szef nie chce
żadnych przecieków. Dobrze kombinuje. Jak się kogoś zaskoczy przy spuszczonym moście, to pół
bitwy mamy z głowy.
Przemyślałem tę cząstkę mądrości wojennej prowadząc Hetmana i Drenga we wskazanym
kierunku. Kwatery żołnierzy, chociaż nie nadawały się na okładkę broszury reklamowej dla turystów,
były z pewnością dużym krokiem naprzód w porównaniu z kwaterami niewolników. Drewniana
prycza z materacem z trawy dla wojownika, a dla giermka trochę słomy obok łóżka. Musiałem
jeszcze wykombinować coś dla Hetmana i uznałem, że gotówka na pewno załatwi sprawę.
Usiedliśmy razem na łóżku, a Dreng poszedł poszukać kuchni.
- Jak tam plecy? - zapytałem.
- Bolą, ale to drobiazg. Odpocznę chwilę, a potem wezmę się za zwiedzanie twierdzy.
- Rano będzie na to dość czasu. To były męczące dni.
- Zgoda, a oto i twój giermek z jedzeniem!
Był to gorący gulasz, w którym pływały kawałki bliżej nieokreślonego ptaka. Musiał być to
ptak, ponieważ załączone były pióra. Podzieliliśmy gulasz na trzy równe części i łapczywie je
wtrząchnęliśmy. Zwieże powietrze i wędrówka dobrze wpłynęły na nasz apetyt i rozgotowane pierze
nie mogło zniweczyć tego faktu. Dostaliśmy też rację kwaśnego wina, którego ani ja, ani Hetman nie
mogliśmy przełknąć. Dreng natomiast wysiorbał je bez zmrużenia oka, a potem stoczył się pod pryczę
i zaczął ochryple chrapać.
- Pójdę się rozejrzeć - powiedziałem. - Ty tymczasem prześpij się, aż...
Przerwał mi ogłuszający ryk trąby. Podniosłem wzrok i zobaczyłem stojącego w drzwiach
muzyka, który równie dobrze mógłby być katem. Za moment z jego instrumentu wydobył się kolejny
ryk. Byłem już gotów wepchnąć mu ten puzon w gardło, gdyby zrobił to raz trzeci, ale on zszedł na
bok i skłonił się. Jego miejsce zajęła drobna postać w niebieskim mundurze. Wszyscy żołnierze
widząc to skłonili głowy lub zasalutowali bronią, więc zrobiłem to samo. To musiał być nie kto inny,
tylko Capo Dimonte we własnej osobie. Był tak chudy, że wyglądał, jakby brzuch przyrósł mu do
kręgosłupa. Albo miał kłopoty z krążeniem, albo był siny z natury. Przesunął niebieskimi palcami po [ Pobierz całość w formacie PDF ]