[ Pobierz całość w formacie PDF ]

domu.
- Dzień dobry - czuł się nieswojo, był zmieszany. Od iaru miesięcy nie rozmawiał z nikim, prócz przewoznika.
- Jestem Frank. Frank Ingram. Jake, zamknij się! Owczarek schował się w kącie, jak najdalej od nowych
[ości. Szczerzył kły i warczał. Na rozkaz Franka ucichł,
le jego sierść pozostała zwichrzona.
- Przepraszam, Jake nie jest przyzwyczajony do ob-ych.
- Och, nie ma za co, przecież to nie jego wina - ajwyższa z kobiet była starsza od pozostałych, dużo starzą; Frank dawał jej
jakieś 35 lat. Szczupła, o kruczoczar-lych włosach, tak ciemnych, że jej cera wydawała się cho-obliwie blada. Rysy twarzy
miała delikatne, i nawet tak irzemoczona była nadzwyczaj piękna. Ich oczy spotkały ię na moment, kobieta uśmiechnęła się.
Woda spływała z
57
jej ubrania, tworząc kałużę na kamiennej posadzce. - Jestem Samanta, przedstawię ci pozostałe - wskazała na towarzyszki -
to Debbie...
Wysmukła, prawie tak wysoka, jak Samanta, ciemnowłosa, choć nie krucza, uśmiechała się szeroko.
- To Janet...
Ta z kolei miała krótkie, jasne włosy i krępe, choć nie tęgie ciało. Spuściła oczy, gdy Frank skinął jej głową i nk spojrzała na
niego. Około szesnastu lat, rok może dwa młodsza od Debbie.
- To jest Ruth...
Była młodsza od poprzedniej - zdecydował Frank, Kasztanowe włosy, piegi, zuchwały wyraz twarzy zdradzający pełen tupetu
charakter. Spojrzała na Franka w sposób, w jaki żadna kobieta od dawna na niego nie patrzyła. Jej zielone oczy napotkały jego
spojrzenie i wytrzymał) je. Zmieszał się. Poczuł, że mocniej bije mu serce.
- I na koniec Ellen, najmłodsza z nas.
To było jeszcze dziecko, miała nie więcej niż 11 czy 12 lat, szeroką twarz, mysie, rozczochrane włosy i wydęte wargi.
Nieciekawe usposobienie - pomyślał - ale moż( tak się tylko wydaje, taka noc każdemu odbiera odwagę Odsunęła się od
Franka, zmierzyła go niepewnym spojrzeniem, szukając dłoni Samanty.
Frank przebiegł wzrokiem po przybyłych i spojrzał ką' tem oka na klapy ich marynarek. Przewodniczki! Jezi Chryste, tu, na
Ulver! Jeśli to sen, to stawał się on coras bardziej szalony. Jake'owi wszystko to niezbyt się podo' bało, wciąż siedział skulony,
cicho warcząc.
Kobiety zdjęły wierzchnią odzież, ukazując ręcznif dziergane, wełniane swetry. Skupiły się przy piecu, grzejąf zgrabiałe dłonie.
- Otworzę piec - Frank pochylił się i otworzył małf drzwiczki, odsłaniając płonące drwa. - Kolacja już prawie gotowa - pieczona
gęś, jeśli jesteście ciekawe. Star czy dla wszystkich.
- Pyszności! Umieramy z głodu - rzekła Samants nie odwracając się.
58
- W porządku, możemy siadać do stołu - odpowiedział.
- Porozmawiamy potem. A ty bądz cicho, Jake. Mamy dziś gości, czy ci się to podoba, czy nie.
Owczarek przypatrywał się im zalęknionymi oczyma, uszy położył płasko po sobie. Warczenie ustało, ale pies nie zbliżył się ani
na centymetr.
- Była wspaniała! - Samanta zaczęła zbierać puste talerze, wstawiła je do zlewu i skinęła Frankowi, żeby nie wstawał. -
Jesteśmy bardziej niż wdzięczne, i myślę, że winiłyśmy ci wyjaśnienie.
- Jesteście na wyspie od jakiegoś czasu - odpowiedział farmer, wspomniawszy mrożące krew w żyłach nocne krzyki.
Oczywiście, były to przewodniczki i ich prowadząca, ale cokolwiek je tu sprowadziło, wydawały się być teraz całkiem normalne.
- Ależ skąd! - brwi Samanty uniosły się ze zdziwieniem. - Minęła godzina, najwyżej dwie odkąd nasza łódz rozbiła się na
skałach.
Frank wstrzymał oddech, słyszał, jak wali mu serce. Zdawało mu się, że pokój się przechylił, wykrzywiając twarze siedzących
przy stole. Usłyszał swój głos: ,,Acha... rozumiem."
- Jesteśmy na kursie przewodniczek - kontynuowała Samanta; mówiła szybko, jakby opowiadała tę historię już wiele razy i
chciała jak najszybciej skończyć. - Punkty na odznakę, nie będę cię zanudzać szczegółami. Ellen rzeczywiście nie powinna
była ruszać z nami, to prawda, ale jest siostrą Ruth, rozumiesz, a że ich rodzice wyjechali za granicę, zgodziłam się ją zabrać.
Wynajęłyśmy łódz, żeby zwiedzić wyspy. Kiedy wyruszałyśmy rano, morze było zupełnie spokojne, ale po południu zaskoczył
nas silny ^ztorm. Nigdy w życiu tak się nie bałam. Aódz zboczyła z kursu, dziewczęta wpadły w panikę, no i wtedy ujrzałyś-piy
wyspę. Udało nam się dopłynąć w jej pobliże, a po-|tem - nawet wylądować na plaży, ale z&nim zacumowałyśmy łódz, porwała
ją fala. Wyobraz sobie nasze położe-due, Frank - użyła jego imienia z taką łatwością, jakby
59
znała go od lat - wyrzucone na odludną wyspę, wieli mil od lądu. Robiło się ciemno i najważniejsze było znale zienie
jakiegokolwiek schronienia. Błądziłyśmy parę go dzin i nie mogłyśmy uwierzyć naszemu szczęściu, gdy zo baczyłyśmy światło.
No i - jesteśmy tu.
Prawdopodobne, choć nie całkiem przekonujące -pomyślał Frank przygryzając wargi. Odezwał się:
- Więc nie macie łodzi. No cóż, jutro powinni przypłynąć łódz pocztowa, jeśli pogoda się nie pogorszy będziecie mogły wrócić
nią na ląd. Ale na pewno was szu kaja - może nawet wysłali łódz ratunkową. Myślę, a trzeba zadzwonić do kapitanatu i
zawiadomić ich, że je steście bezpieczne - odsunął krzesło i wstał.
- Och, nie sądzę, żeby to było potrzebne - rzekła Są manta z naciskiem, którego nie sposób było nie zauważyć. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • karpacz24.htw.pl