[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Po co, skoro Ariana i tak wraca do Włoch? Wasze małżeństwo się
skończyło, prawda?
- Nie - odpowiedział stanowczo Lazz.
- Nareszcie odzyskałeś rozum - powiedziała kwaśno. - Jak chcesz
wszystko naprawić?
Lazz się uśmiechnął.
- Najpierw muszę cię prosić, żebyś opózniła lot Ariany o dzień lub dwa...
- Proszę pani! - Lokaj stanął w progu pokoju hotelowego. - Pani babcia
czeka w limuzynie. Prosi, żeby pani już zeszła.
Ariana wzięła ostatnie dwie torby podręczne i rozejrzała się po pustym
apartamencie.
- Jestem gotowa.
Lazz wszedł do pokoju.
- Właściwie to ta pani nie jest jeszcze gotowa. Proszę powiedzieć
kierowcy, że może już jechać. Ja odwiozę panią Dante na lotnisko.
Ariana była zupełnie zaskoczona. Patrzyła, jak Lazz podpisuje rachunek
dla lokaja i wręcza mu ostatnie torby. Z dziwnym uśmiechem lokaj opuścił
pokój, zamykając za sobą drzwi.
S
R
- Nie możesz tego zrobić - zaprotestowała. - Muszę złapać samolot.
Lazz położył swoją walizkę na stole.
- Będziesz mogła złapać inny samolot, ale dla nas taka szansa może się
już nie powtórzyć.
Nie chciała się na to godzić. Chciała uciec z San Francisco, zanim Lazz
zdąży ją ponownie zranić. Była jednak jakaś szczerość w jego oczach, która
kazała jej się nie ruszać z miejsca i wysłuchać tego, co Lazz ma do powiedze-
nia. Było to coś, co sprawiało, że wlewała się w nią nowa nadzieja.
- Dobrze, zamieniam się w słuch.
Wyciągnął z walizki dokumenty.
- Przypuszczam, że to rozpoznajesz. - Pokazał jej kartkę.
- Czy to kontrakt, który podpisali nasi rodzice?
Skinął głową.
- Wraz z warunkami, na które oboje zgodziliśmy się przed ślubem.
- I po to przyjechałeś? - Czuła, jak wzbiera w niej gniew przechodzący w
niepohamowaną wściekłość. - Zamierzasz rzucić mi to w twarz? Chcesz mnie
przykuć do siebie plikiem dokumentów, które nigdy nie powinny były zostać
spisane? Sądzisz, że zatrzymasz mnie tutaj logiką i papierami?
- Ani trochę. - Jednym ruchem Lazz podarł oryginały umów i rzucił je na
dywan. - Mam nadzieję, że zostaniesz tutaj z powodu małżeństwa. Naszego
małżeństwa.
Ariana miała wrażenie, jakby do bardzo ciemnego pokoju wpadł promyk
słońca. Na jej ustach zaigrał uśmiech.
- Mów dalej. Już ci nie przerywam.
Lazz sięgnął do aktówki, z której wyjął kolejny plik dokumentów.
- Ten kontrakt ci się spodoba. - Wręczył jej dokument. - To kontrakt na
nową książkę Pani Pennywinkle. Jest twój. Potrzebny jest tylko twój podpis.
S
R
Potrząsnęła głową.
- Nie rozumiem. Aaron się nie zgodził, żebym była następczynią babci.
Jak to zrobiłeś, Lazz? - Jej oczy się zaokrągliły. - Tylko nie mów, że go
przekupiłeś.
Lazz roześmiał się swoim głębokim, serdecznym śmiechem.
- Owszem, przekupiłem go. Ale wyłącznie twoją własną pracą.
Wręczył jej zrobioną przez siebie książkę. Był to album składający się ze
zdjęć jej prac. Zdjęcia oddawały każdy najdrobniejszy ich szczegół i koloryt.
Całość naprawdę robiła wrażenie.
- Zrobiłeś profesjonalne zdjęcia moich obrazów? Jak ci się to udało? To
przecież musiało trwać wieczność!
- Nie wieczność, ale bitą dobę.
Azy wdzięczności zabłysły w oczach Ariany.
- I to przekonało Aarona do zawarcia kontraktu?
- Niezupełnie. Pokazałem całość ojcu Aarona, który zachwycił się twoimi
pracami. Ale wszystko zawdzięczasz jedynie swojemu talentowi i ciężkiej
pracy. - Lazz podszedł do niej i pogłaskał ją po policzku. - Jestem z ciebie na-
prawdę bardzo dumny, Pani Pennywinkle. - Lazz przytulił ją. - Czy to
wystarczający powód, żebyś została w San Francisco zamiast wracać do
Włoch?
Ariana potrząsnęła głową.
- Mogę być Panią Pennywinkle we Włoszech - zauważyła. - Jeśli chcesz,
żeby została, musisz wymyślić lepszy powód.
- Przypuszczałem, że tak powiesz. A moja odpowiedz to... - Lazz zniżył
głos do czułego szeptu - żebyś została ze względu na mnie. Na nas. Nie
dlatego, że się do tego zobowiązałaś, z powodu diamentu czy kontraktu.
Zacznijmy od nowa. Tym razem z naprawdę ważkich przyczyn.
S
R
- A te przyczyny to...?
Nie wahał się.
- ...fakt, że należymy do siebie. I było tak, odkąd pierwszy raz się
dotknęliśmy. Mój świat wywrócił się tamtej chwili do góry nogami i już nigdy
nie będzie taki sam jak dawniej. Nie chcę, żeby był.
Ariana długo patrzyła na niego z niedowierzaniem.
- Chcesz mi powiedzieć, że teraz wierzysz w Płomień?
- Wierzę w to... - Wziął jej dłoń w swoją. Gdy ich dłonie się splotły,
przeniknęło ich miłe ciepło. - Jeśli to jest Płomień, to owszem, wierzę w niego.
Mój zdrowy rozsądek diabli wzięli w chwili, gdy cię pierwszy raz pocałowa-
łem. I znacznie bardziej podoba mi się to, co otrzymałem w zamian.
Dobrą chwilę zajęło jej zrozumienie tego, co mówił. Delikatnie mówiąc,
dotyk jego dłoni rozpraszał ją.
- Czyli co? - szepnęła oszołomiona.
- Miłość. Kocham cię, Ariano Dante.
Tylko to chciała od niego usłyszeć, tylko o tych słowach marzyła, odkąd
pierwszy raz połączyły się ich dłonie.
- Ja też cię kocham.
Pomiędzy ich pocałunkami dało się usłyszeć taki dialog:
- Nie wyobrażam sobie życia bez ciebie.
- Ale gdybym wyjechała...
- Przyjechałbym po ciebie. Jesteś... jesteś dla mnie wszystkim. Jesteś
moim życiem.
- Och, Lazz. Czy jeszcze się nie domyśliłeś? Nie zdajesz sobie sprawy, że
ty jesteś tym samym dla mnie?
- Miałem taką nadzieję - przyznał i zatonęli w pocałunku, który był
najpełniejszym wyznaniem miłosnym, jakie mogli sobie złożyć.
S
R
I w ten sposób poddał się ostatni Dante. Choć tak naprawdę, ostatni
mężczyzna z rodu Dante nie poddał się Płomieniowi. On w niego z radością
wskoczył.
S
R [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • karpacz24.htw.pl