[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Był zawsze dobrym, posłusznym chłopcem.
 Tak, tak, ale trochę zbyt powolnym i obawiał się odpowiedzialności.
 Odpowiedzialność to rzecz, na którą nigdy mu nie pozwalałeś!  stwierdziła su-
cho Esa.
 Wszystko to teraz się zmieni. Przygotowuję dokument przypuszczenia go do spół-
ki. Będzie podpisany za kilka dni. Dopuszczam do spółki wszystkich trzech synów.
 Z pewnością nie Ipy?
 Czułby się skrzywdzony, gdybym go wykluczył. To dobry, serdeczny młodzie-
niec.
 On z pewnością nie jest powolny  zauważyła Esa.
 Właśnie. I Sobek także. Byłem z niego dawniej niezadowolony, ale naprawdę
84
ostatnio bardzo się zmienił. Nie marnuje już czasu i bardziej ulega decyzjom moim
i Jahmosego.
 To naprawdę hymn pochwalny  powiedziała Esa.  Cóż, Imhotepie, muszę po-
wiedzieć, że uważam, że słusznie postępujesz. Złą polityką było wywoływanie niezado-
wolenia synów. Ale nadal myślę, że Ipy jest na to za młody. To śmieszne dawać chłopcu
w jego wieku takie stanowisko. Jaką będziesz miał nad nim kontrolę?
 Może masz rację, rzeczywiście  Imhotep zamyślił się. Po chwili przerwał mil-
czenie i wstał.  Muszę iść. Trzeba dopilnować tysiąca rzeczy. Są już kapłani... trzeba
zorganizować wszystko do pogrzebu Satipy. Zmierć jest kosztowna, bardzo kosztowna.
I obydwie umarły tak szybko jedna po drugiej!
 Cóż  pocieszyła go Esa  miejmy nadzieję, że to ostatnia śmierć... aż przyjdzie
mój czas!
 Mam nadzieję, że będziesz jeszcze żyła wiele lat, droga matko.
 Z pewnością masz taką nadzieję  uśmiechnęła się Esa.  Ale żadnego oszczę-
dzania na mnie, bądz łaskaw! To by nie wyglądało dobrze. Będę potrzebowała nieliche-
go ekwipunku, aby umilał mi pobyt na tamtym świecie. Dużo jedzenia i picia i mnó-
stwo figur niewolników, bogato zdobiona szachownica, komplet perfum i kosmetyków,
i domagam się najdroższych naczyń kanopskich  alabastrowych.
 Tak, tak, oczywiście.  Imhotep niecierpliwie przestąpił z jednej nogi na drugą.
 Naturalnie wszystko zostanie zrobione z najwyższą troską, gdy przyjdzie ten smut-
ny dzień. Muszę wyznać, że zupełnie inaczej czuję się w wypadku Satipy. Nikt nie chce
skandalu, ale naprawdę, w tych okolicznościach...  Imhotep nie dokończył zdania
i wyszedł pospiesznie.
Esa uśmiechnęła się uświadamiając sobie, że ta ostatnia fraza:  w tych okoliczno-
ściach to wszystko, na co stać było Imhotepa, gdy chodzi o przyznanie, że wypadek nie
w pełni odpowiadał jego wersji śmierci konkubiny.
Rozdział czternasty
Pierwszy miesiąc lata  dzień dwudziesty piąty
I
Z chwilą powrotu całej rodziny z sądu nomarchy, gdzie potwierdzono akt powstania
spółki, zapanowała wesołość. Wyjątkiem niewątpliwie był Ipy, który w ostatnim mo-
mencie został wyłączony z udziału w spółce z powodu bardzo młodego wieku. Był więc
nadęty i specjalnie opuścił dom.
Imhotep, w świetnym nastroju, kazał przynieść dzban wina na ganek.
 Pij, mój synu  poklepał Jahmosego po ramieniu  zapomnij na chwilę o swo-
im smutku. Myślmy tylko o dobrych dniach, które nadejdą.
Imhotep, Jahmose, Sobek i Hori wypili toast. Potem doniesiono, że został skradziony
wół i wszyscy czterej pospieszyli, aby zbadać sprawę.
Gdy Jahmose godzinę pózniej wrócił na dziedziniec, był zmęczony i zgrzany.
Podszedł do dzbana z winem, który ciągle jeszcze stał na ganku. Zanurzył w nim dzba-
nuszek z brązu i usiadł na ganku, powoli popijając wino. Chwilę pózniej nadszedł Sobek
i zawołał wesoło:
 Ha, teraz trochę wina! Wypijmy za naszą przyszłość, która w końcu została za-
pewniona. Niewątpliwie to radosny dzień dla nas, Jahmose!
 Tak, rzeczywiście  zgodził się Jahmose.  To ułatwi życie.
 Zawsze jesteś taki umiarkowany w uczuciach, Jahmose.
Sobek roześmiał się i zanurzył kubek w winie, wypił je duszkiem, mlasnął wargami
i odstawił kubek.
 Zobaczymy teraz, czy ojciec będzie jak kołek w płocie, jak zawsze, czy też uda mi
się przekonać go do nowoczesnych metod.
 Gdybym był tobą, działałbym powoli  radził Jahmose.  Zawsze jesteś w gorą-
cej wodzie kąpany.
Sobek uśmiechnął się do brata z sympatią. Był w bardzo dobrym humorze.
 Wolno i pewnie, jak zwykle  odparł drwiąco.
86
Jahmose uśmiechnął się, wcale nie speszony.
 To w ostateczności najlepszy sposób. Poza tym, ojciec był dla nas bardzo dobry.
Nie możemy zrobić niczego, co by go zmartwiło.
Sobek spojrzał na niego zdziwiony.
 Ty rzeczywiście lubisz ojca. Jesteś kochającą istotą, Jahmose. Ja nie dbam o niko-
go, oczywiście oprócz Sobka, który niech żyje sto lat!
Pociągnął kolejny łyk wina.
 Uważaj  ostrzegł Jahmose  mało dziś jadłeś, Czasem, kiedy się pije za dużo
wina...
Przerwał wykrzywiając nagle wargi.
 Co się dzieje, Jahmose?
 Nic, nagły ból... ja... to nic...
Podniósł rękę, aby otrzeć czoło, które nagle pokryło się kroplami potu.
 Nie wyglądasz dobrze.
 Przed chwilą czułem się całkiem dobrze.
 Chyba ktoś zatruł to wino  Sobek roześmiał się z własnych słów i wyciągnął
rękę w stronę dzbana. W tej właśnie chwili jego ramię zesztywniało, ciało pochyliło się
w nagłym paroksyzmie agonii...
 Jahmose  szepnął bez tchu  Jahmose... ja także...
Jahmose, zgięty w pół, osunął się na ziemię. Wydał z siebie na wpół stłumiony
okrzyk.
 Pomocy! Poślijcie po lekarza... lekarza...  wołał Sobek wykrzywiony bólem.
Henet wybiegła z domu.
 Kto wołał? Co mówiłeś? Co się dzieje?
Jej okrzyki sprowadziły innych.
Obaj bracia jęczeli z bólu.
Jahmose powiedział słabo:
 Wino... trucizna... poślijcie po lekarza...
Henet wydała piskliwy okrzyk:
 Nowe nieszczęście. Doprawdy, ten dom jest przeklęty. Szybko! Spieszcie się!
Poślijcie do świątyni po czcigodnego ojca Mersu. On jest doświadczonym lekarzem.
II
Imhotep chodził tam i z powrotem po głównej sali. Jego piękna lniana szata była po-
plamiona i zmięta, nie wykąpał się ani nie przebrał. Jego twarz ściągnięta była strachem
i niepokojem.
87
Z tyłu domu dochodziły stłumione łkania i lamenty  wsparcie kobiet w obliczu
katastrofy, która dotknęła dom. Opłakiwaniem przewodziła Henet. Z bocznego po-
koju dobiegał głos lekarza  kapłana Mersu borykającego się z bezwładnym ciałem
Jahmosego. Renisenb, wymknąwszy się cicho z pokoju kobiet do głównej sali, podążyła
za głosem. Nogi poniosły ją do otwartych drzwi. Zatrzymała się tam, czując uzdrawia-
jącą moc dzwięcznych słów, które recytował kapłan.
 Izydo, wielka czarodziejko, nie gub mnie, uwolnij mnie od wszelkich złych rzeczy,
czerwonych i szkaradnych, od ciosu boga, od ciosu bogini, od zmarłej kobiety i zmarłe-
go mężczyzny, od wroga mężczyzny lub kobiety, którzy mogą stanąć przeciw mnie...
Z ust Jahmosego dobyło się słabe westchnienie.
Renisenb w sercu dołączyła się do modlitwy:
 Izydo, wielka Izydo, uratuj go, uratuj mego brata Jahmosego. Potrafisz czynić wiel-
kie czary...
Pomieszane myśli, wzbudzone słowami zaklęcia, przepływały jej przez głowę.
 Od wszelkich rzeczy złych, czerwonych i szkaradnych... To właśnie działo się z nami
tutaj w tym domu  tak, czerwone, gniewne myśli. Gniew zmarłej kobiety. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • karpacz24.htw.pl