[ Pobierz całość w formacie PDF ]
byłem wtedy zdolny - jeżeli jest to uczucie - była ciekawość. Bardzo chciałem wiedzieć.
W końcu Siepen poprosił o rachunek i wstali, aby wyjść. Kiedy to robili, zobaczyłem,
że mówi coś do dziewczyny i kiwa głową w moją stronę. Uśmiechnęła się, a potem spojrzała
na mnie zdawkowo i opuściła taras. Pułkownik Jost, jak będę go dalej nazywał, podszedł do
mego stolika. Wstałem.
- Wydaje mi się, że spotkaliśmy się już kiedyś - powiedział po hiszpańsku. - Seftor
Carter, czy tak?
Nie znam hiszpańskiego. Wiedziałem, że mówi po angielsku, więc odpowiedziałem w
tym języku.
- Tak. Spotkaliśmy się w Genewie, pułkowniku.
Jego oczy błysnęły na słowo pułkownik , ale uśmiechał się ciągle.
- Nazywam się Siepen.
- Tak - powiedziałem - pamiętam. Ale mamy wspólnych znajomych, pułkowniku,
którzy znają pana lepiej niż ja.
- Czy tak? - jego oczy były teraz bardzo czujne.
- Charlesa Latimera, który jest pańskim sąsiadem tutaj.
- Ach tak. A pan był jego przyjacielem?
- Lepiej znałem Arnolda Blocha z Monachium, pułkowniku. W rzeczywistości to on
zaproponował, abym przyjechał tutaj i zobaczył się z panem.
Przyjął to bezczelne kłamstwo spokojnie. - Czy przypadkiem nie w sprawie
finansowej?
- W sprawie informacji. Mówił, że ma pan ich trochę na zbyciu.
- Jaką cenę miał pan na myśli, panie Carter? - Mówił teraz bardzo cicho.
- Anonimowość pułkowniku - powiedziałem. - Pańskie tutaj odosobnienie.
Zacisnął wargi, a potem skinął głową.
- Nie widzę powodów, dlaczego nie mielibyśmy o tym przynajmniej porozmawiać.
Może jutro? Albo pojutrze?
- Wszystko jedno kiedy. - Zrobił ruch jakby chciał wyjść, więc mówiłem dalej szybko.
- Pułkowniku, kiedy spotkaliśmy się ostatnio, dał mi pan pewną radę. Powiedział pan, że
człowiek rozumny poddaje się chętnie naciskom. Jeśli z jakiś powodów nie będzie pan
dostępny jutro albo pojutrze, jeżeli na przykład wezwą pana pilne interesy, musiałbym
przyjąć, że anonimowość i prywatność nie mają dla pana znaczenia.
Wzruszył ramionami. - Prywatność jest cenna dla każdego rozsądnego człowieka. Mój
samochód jest na zewnątrz i czeka na mnie dama. Niech pan do nas dołączy, jeśli pan chce.
Jego spokój był niepokojący.
- Teraz?
- Dlaczego nie, jeśli pański interes jest tak pilny? - Odwrócił się i zaczął wychodzić.
Dogoniłem go przy drzwiach prowadzących do kuchni.
- Chwileczkę, pułkowniku - powiedziałem. - Dokąd dokładnie jedziemy?
Zatrzymał się i spojrzał rozbawiony.
- Proszę się nie obawiać, panie Carter. Wróci pan bezpiecznie. - Wsunął głowę do
kuchni i zawołał do żony właściciela gospody. - Se?or Carter to mój stary przyjaciel. Jedzie
ze mną na szklaneczkę do mojego domu. Niech pani nie zamyka drzwi na noc, Se?ora.
Wyszła rozpromieniona, by zapewnić go, że tego nie zrobi. Otrzymałem aprobujące
spojrzenie. Jako przyjaciel Se?or Sie-pena niewątpliwie zyskałem w jej ocenie.
Samochód był marki BMW. Dziewczyna siedziała za kierownicą. Jost przedstawił
mnie jej, sadowiąc się obok.
- To jest, mein Schatz, Herr Carter. Jest przyjacielem Herr Lewisona i mamy mały
interes do obgadania. Nie potrwa to długo. - Poklepał ją po udzie. Nie powiedział mi, jak
nazywa się jego skarb . Kiedy ulokowałem się na tylnym siedzeniu, posłała mi szybki
uśmiech i uruchomiła silnik.
Dom Josta był po przeciwnej stronie zatoki na końcu drogi biegnącej zboczem
wzgórza, poprzecinanej biegnącymi nad nią przewodami trakcji elektrycznej niskiego
napięcia. W trakcie jazdy odezwał się tylko raz. Mijaliśmy ciężką drewnianą bramę u wylotu
podjazdu.
- Dom Lewisona - powiedział. - Czy był pan tutaj?
- Nie.
- Bardzo ładna posiadłość. Ma cytrynowy gaj.
Jego własny dom otoczony był drzewami figowymi i wyglądał jak przerobiony dom
farmera. Living room - jedyny pokój, który widziałem - był umeblowany w hiszpańskim
prowincjonalnym stylu, z wyściełanymi krzesłami i sofami dodanymi dla wygody. Był tam
duży kominek. Od strony wychodzącej na morze dobudowany został kamienny taras, a na
wiejskiej pergoli hodowana była winorośl, by dać schronienie przed słońcem. Z tarasu urwista
ścieżka prowadziła w dół na znajdującą się w pewnej odległości plażę.
Kiedy wyszliśmy na taras, Jost zapalił świece zamocowane w kinkietach z kutego
żelaza, po czym odwrócił się do mnie.
- Brandy czy szkocką whisky? - zapytał.
- Brandy, poproszę.
Dziewczyna wróciła do wnętrza domu i niebawem stara służąca przyniosła nam
butelkę i kieliszki na tacy.
Jost wskazał mi krzesło, ale nie rozpoczął banalnej rozmowy. Ja też nie. Zapalił jedną
ze swoich cygaretek i siedzieliśmy w milczeniu, dopóki stara kobieta nie odeszła. Potem nalał
dwa drinki i pchnął jeden w moją stronę.
- Spróbujmy się zrozumieć - powiedział. - Spotkaliśmy się kiedyś na krótko, kiedy
wykupiłem prenumeratę redagowanego przez pana pisma. Mamy wspólnego znajomego,
pisarza o nazwisku Lewison lub Latimer, który chyba zapadł się pod ziemię. Taki jest stopień
naszej znajomości. Nie wiem nic o tym Arnoldzie Blochu, o którym pan wspomniał. Jeżeli
chce pan zadawać hipotetyczne pytania, moje odpowiedzi będą również takie. Jeśli chce pan
w nie wierzyć, to pańska sprawa. Czy wyrażam się jasno?
- Całkiem jasno pułkowniku. Nic pan nie wie, nie przyznaje się pan do niczego.
Wydmuchnął kłąb dymu i przyjrzał mi się przezeń.
- Nie osiągnie pan nic, panie Carter, nazywając mnie pułkownikiem - powiedział. - A
jeżeli myśli pan, że w ten sposób pokaże mi, jak dobrze jest poinformowany, i że zrobi to na
mnie wrażenie, to bardzo się pan myli.
- Nie było moim zamiarem wywierać na panu wrażenie - powiedziałem nieszczerze. -
Jako że jest to hipotetyczna dyskusja, pomyślałem, że hipotetyczna grzeczność będzie na [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl karpacz24.htw.pl
byłem wtedy zdolny - jeżeli jest to uczucie - była ciekawość. Bardzo chciałem wiedzieć.
W końcu Siepen poprosił o rachunek i wstali, aby wyjść. Kiedy to robili, zobaczyłem,
że mówi coś do dziewczyny i kiwa głową w moją stronę. Uśmiechnęła się, a potem spojrzała
na mnie zdawkowo i opuściła taras. Pułkownik Jost, jak będę go dalej nazywał, podszedł do
mego stolika. Wstałem.
- Wydaje mi się, że spotkaliśmy się już kiedyś - powiedział po hiszpańsku. - Seftor
Carter, czy tak?
Nie znam hiszpańskiego. Wiedziałem, że mówi po angielsku, więc odpowiedziałem w
tym języku.
- Tak. Spotkaliśmy się w Genewie, pułkowniku.
Jego oczy błysnęły na słowo pułkownik , ale uśmiechał się ciągle.
- Nazywam się Siepen.
- Tak - powiedziałem - pamiętam. Ale mamy wspólnych znajomych, pułkowniku,
którzy znają pana lepiej niż ja.
- Czy tak? - jego oczy były teraz bardzo czujne.
- Charlesa Latimera, który jest pańskim sąsiadem tutaj.
- Ach tak. A pan był jego przyjacielem?
- Lepiej znałem Arnolda Blocha z Monachium, pułkowniku. W rzeczywistości to on
zaproponował, abym przyjechał tutaj i zobaczył się z panem.
Przyjął to bezczelne kłamstwo spokojnie. - Czy przypadkiem nie w sprawie
finansowej?
- W sprawie informacji. Mówił, że ma pan ich trochę na zbyciu.
- Jaką cenę miał pan na myśli, panie Carter? - Mówił teraz bardzo cicho.
- Anonimowość pułkowniku - powiedziałem. - Pańskie tutaj odosobnienie.
Zacisnął wargi, a potem skinął głową.
- Nie widzę powodów, dlaczego nie mielibyśmy o tym przynajmniej porozmawiać.
Może jutro? Albo pojutrze?
- Wszystko jedno kiedy. - Zrobił ruch jakby chciał wyjść, więc mówiłem dalej szybko.
- Pułkowniku, kiedy spotkaliśmy się ostatnio, dał mi pan pewną radę. Powiedział pan, że
człowiek rozumny poddaje się chętnie naciskom. Jeśli z jakiś powodów nie będzie pan
dostępny jutro albo pojutrze, jeżeli na przykład wezwą pana pilne interesy, musiałbym
przyjąć, że anonimowość i prywatność nie mają dla pana znaczenia.
Wzruszył ramionami. - Prywatność jest cenna dla każdego rozsądnego człowieka. Mój
samochód jest na zewnątrz i czeka na mnie dama. Niech pan do nas dołączy, jeśli pan chce.
Jego spokój był niepokojący.
- Teraz?
- Dlaczego nie, jeśli pański interes jest tak pilny? - Odwrócił się i zaczął wychodzić.
Dogoniłem go przy drzwiach prowadzących do kuchni.
- Chwileczkę, pułkowniku - powiedziałem. - Dokąd dokładnie jedziemy?
Zatrzymał się i spojrzał rozbawiony.
- Proszę się nie obawiać, panie Carter. Wróci pan bezpiecznie. - Wsunął głowę do
kuchni i zawołał do żony właściciela gospody. - Se?or Carter to mój stary przyjaciel. Jedzie
ze mną na szklaneczkę do mojego domu. Niech pani nie zamyka drzwi na noc, Se?ora.
Wyszła rozpromieniona, by zapewnić go, że tego nie zrobi. Otrzymałem aprobujące
spojrzenie. Jako przyjaciel Se?or Sie-pena niewątpliwie zyskałem w jej ocenie.
Samochód był marki BMW. Dziewczyna siedziała za kierownicą. Jost przedstawił
mnie jej, sadowiąc się obok.
- To jest, mein Schatz, Herr Carter. Jest przyjacielem Herr Lewisona i mamy mały
interes do obgadania. Nie potrwa to długo. - Poklepał ją po udzie. Nie powiedział mi, jak
nazywa się jego skarb . Kiedy ulokowałem się na tylnym siedzeniu, posłała mi szybki
uśmiech i uruchomiła silnik.
Dom Josta był po przeciwnej stronie zatoki na końcu drogi biegnącej zboczem
wzgórza, poprzecinanej biegnącymi nad nią przewodami trakcji elektrycznej niskiego
napięcia. W trakcie jazdy odezwał się tylko raz. Mijaliśmy ciężką drewnianą bramę u wylotu
podjazdu.
- Dom Lewisona - powiedział. - Czy był pan tutaj?
- Nie.
- Bardzo ładna posiadłość. Ma cytrynowy gaj.
Jego własny dom otoczony był drzewami figowymi i wyglądał jak przerobiony dom
farmera. Living room - jedyny pokój, który widziałem - był umeblowany w hiszpańskim
prowincjonalnym stylu, z wyściełanymi krzesłami i sofami dodanymi dla wygody. Był tam
duży kominek. Od strony wychodzącej na morze dobudowany został kamienny taras, a na
wiejskiej pergoli hodowana była winorośl, by dać schronienie przed słońcem. Z tarasu urwista
ścieżka prowadziła w dół na znajdującą się w pewnej odległości plażę.
Kiedy wyszliśmy na taras, Jost zapalił świece zamocowane w kinkietach z kutego
żelaza, po czym odwrócił się do mnie.
- Brandy czy szkocką whisky? - zapytał.
- Brandy, poproszę.
Dziewczyna wróciła do wnętrza domu i niebawem stara służąca przyniosła nam
butelkę i kieliszki na tacy.
Jost wskazał mi krzesło, ale nie rozpoczął banalnej rozmowy. Ja też nie. Zapalił jedną
ze swoich cygaretek i siedzieliśmy w milczeniu, dopóki stara kobieta nie odeszła. Potem nalał
dwa drinki i pchnął jeden w moją stronę.
- Spróbujmy się zrozumieć - powiedział. - Spotkaliśmy się kiedyś na krótko, kiedy
wykupiłem prenumeratę redagowanego przez pana pisma. Mamy wspólnego znajomego,
pisarza o nazwisku Lewison lub Latimer, który chyba zapadł się pod ziemię. Taki jest stopień
naszej znajomości. Nie wiem nic o tym Arnoldzie Blochu, o którym pan wspomniał. Jeżeli
chce pan zadawać hipotetyczne pytania, moje odpowiedzi będą również takie. Jeśli chce pan
w nie wierzyć, to pańska sprawa. Czy wyrażam się jasno?
- Całkiem jasno pułkowniku. Nic pan nie wie, nie przyznaje się pan do niczego.
Wydmuchnął kłąb dymu i przyjrzał mi się przezeń.
- Nie osiągnie pan nic, panie Carter, nazywając mnie pułkownikiem - powiedział. - A
jeżeli myśli pan, że w ten sposób pokaże mi, jak dobrze jest poinformowany, i że zrobi to na
mnie wrażenie, to bardzo się pan myli.
- Nie było moim zamiarem wywierać na panu wrażenie - powiedziałem nieszczerze. -
Jako że jest to hipotetyczna dyskusja, pomyślałem, że hipotetyczna grzeczność będzie na [ Pobierz całość w formacie PDF ]