[ Pobierz całość w formacie PDF ]
chwilę zejdzie ze swojego wysokiego cokołu moralności i oka\e
odrobinę rozsądku.
- Jest pan złodziejem, panie Gessler. Zwykłym kryminalistą.
- Złodziejem? No, nie, panie Allon, niczego nie ukradłem.
Dzięki kilku sprytnym posunięciom wszedłem w posiadanie imponującej
kolekcji dzieł sztuki, a tak\e znacznego majątku osobistego. Niech
mnie pan jednak nie nazywa złodziejem. Proszę przyjrzeć się sobie i
swoim rodakom. Trąbicie o rzekomych szwajcarskich przestępstwach, a
tymczasem stworzyliście własne państwo na ziemi zagrabionej
prawowitym właścicielom. Obrazy, meble, bi\uteria: to tylko
przedmioty, mo\na je łatwo zastąpić innymi. Ziemia to zupełnie inna
sprawa. Ziemia jest wieczna. Nie, panie Allon, nie jestem złodziejem.
Jestem zdobywcą, tak samo jak pan i pańscy ziomkowie.
- Niech pana diabli, panie Gessler.
- Jestem kalwinem, panie Allon. My, kalwini, wierzymy, \e
dobra doczesne są zagwarantowane tym, przed którymi droga do
królestwa niebieskiego stoi otworem. Jeśli majątek zgromadzony wokół
mnie mo\na uznać za wskazówkę, powędruję prosto do nieba i diabli nic
mi nie zrobią. Niestety, nie mogę tego samego powiedzieć o pańskich
losach po śmierci. Ma pan jednak szansę nieco uprzyjemnić sobie pobyt
na tym łez padole. Wystarczy odpowiedzieć na jedno proste pytanie:
gdzie są obrazy, które zabrał pan ze skrytki depozytowej Augustusa
Rolfego?
- Jakie obrazy?
- Te płótna są moją własnością. Mogę przedstawić panu
dokument, podpisany przez Rolfego na krótko przed jego śmiercią,
zgodnie z którym cała kolekcja przechodzi na moją własność. Jestem
prawowitym właścicielem tych dzieł sztuki i chcę je odzyskać.
- Mógłbym zobaczyć ten dokument?
- Gdzie są te obrazy?!
- Nie wiem, o czym pan mówi.
Gessler puścił rękę Gabriela.
- Niech ktoś go stąd zabierze.
46
Nidwalden, Szwajcaria
Zrodki przeciwbólowe przestały działać, co nie było dla
Gabriela zaskoczeniem, i ból powrócił, jeszcze potę\niejszy ni\
wcześniej. Tak jakby znikł na pewien czas tylko po to, aby zebrać
siły do ostatecznego ataku. Wszystkie zakończenia nerwowe w ciele
Gabriela jednocześnie przekazywały do jego mózgu informacje o
przejmującym bólu. Cały organizm przeszywały dreszcze, nieopanowane i
gwałtowne, wywołujące jeszcze silniejszą falę cierpienia. Gabriel
chciał zwymiotować, lecz modlił się, aby ominęły go torsje. Wiedział,
\e skurcze \ołądka oznaczałyby kolejną dawkę wyrafinowanych boleści.
Ponownie usiłował znalezć w umyśle bezpieczną kryjówkę, ale
wspomnienie Ottona Gesslera i jego zbiorów pojawiało się w ka\dej
myśli. Widział Gesslera w szlafroku i okularach przeciwsłonecznych, a
wraz z nim kolejne pomieszczenia pełne zrabowanych przez nazistów
dzieł sztuki. Zastanawiał się, czy naprawdę odbył rozmowę z tym
człowiekiem, czy te\ jest ona tylko wytworem jego nafaszerowanego
narkotykami umysłu. Uznał jednak, \e wszystko, co zapamiętał, jest
prawdą. Widział te obrazy, zebrane w jednym miejscu, lecz całkowicie
niedostępne dla niego i dla świata.
Drzwi się otworzyły: Gabriel zamarł w bezruchu. Kto
przyszedł? Siepacze Gesslera, by go dobić? Mo\e Gessler we własnej
osobie, by mu pokazać kolejny pokój pełen zaginionych płócien?
Piwnicę zalało światło i dopiero wtedy Gabriel uświadomił
sobie, \e to nie Gessler ani jego bandyci. Był to Gerhardt Peterson.
- Mo\esz wstać?
- Nie.
Peterson przykucnął tu\ przy nim. Zapalił papierosa i przez
dłu\szą chwilę wpatrywał się w twarz Gabriela, najwyrazniej zasmucony
tym, co z niej wyczytał.
- Postaraj się utrzymać na nogach, to wa\ne.
- Czemu?
- Bo niedługo przyjdą cię zabić.
- Na co czekają?
- Na zmrok.
- Do czego im zmrok?
- W nocy zawiozą twoje ciało na lodowiec i cisną do
szczeliny.
- To pocieszające. Byłem przekonany, \e zechcą mnie upchnąć
do skrzynki depozytowej i umieścić w jednej ze skrytek bankowych
Gesslera.
- Brali to pod uwagę. - Peterson zaśmiał się bez cienia
radości. - A mówiłem, \ebyś się tu nie pchał. Powtarzałem, \e ich nie
pokonasz. Trzeba mnie było słuchać.
- Zawsze masz rację, Gerhardt. Nie myliłeś się ani trochę.
- Niezupełnie. Popełniłem pewien błąd.
Wło\ył rękę do kieszeni płaszcza i wydobył berettę Gabriela.
Potrzymał ją w dłoni, a potem wyciągnął ku niemu niczym podarunek.
- Co to ma być?
- Wez. - Zachęcająco poruszył bronią. - Dalej, śmiało.
- Po co?
- Przyda ci się. Bez broni nie masz najmniejszych szans wyjść
stąd cało. Z pistoletem, biorąc pod uwagę twój stan, oceniam twoje
szansę na jeden do trzech. No, ale to ju\ coś, prawda? Wez go.
Pistolet rozgrzał się w dłoni Petersona. Orzechowa rękojeść,
spust, lufa: po raz pierwszy od chwili przybycia w to miejsce Gabriel
poczuł się lepiej.
- Przykro mi, \e dostałeś takie lanie. Nie miałem wyboru.
Przyzwoity agent musi niekiedy robić godne po\ałowania rzeczy, aby
udowodnić swoje dobre intencje ludziom, których oszukuje.
- O ile mnie pamięć nie myli, pierwsze dwa ciosy zadałeś
osobiście.
- Nigdy przedtem nie uderzyłem człowieka. Myślę, \e bardziej
zabolały mnie ni\ ciebie. Zresztą musiałem zyskać na czasie.
- Czasie na co?
- Zająłem się organizowaniem twojej ucieczki.
Gabriel wysunął magazynek i upewnił się, \e są w nim naboje,
a całe to przedstawienie nie jest tylko kolejną sztuczką Petersona.
- Jak rozumiem, Gessler mo\e się poszczycić nie lada
kolekcją. - Peterson zmienił temat.
- Nie miałeś okazji jej obejrzeć?
- Nigdy nie zostałem zaproszony.
- Czy to miejsce naprawdę jest bankiem? Nikt nie ma prawa do
niego wejść?
- Gabriel, cały ten kraj to bank. - Peterson znowu sięgnął do
kieszeni. Tym razem wyjął kilka tabletek. - Wez. Coś na ból i poprawę
nastroju. Dobrze ci zrobi.
Gabriel połknął wszystkie tabletki za jednym zamachem i
wepchnął magazynek z powrotem do rękojeści. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl karpacz24.htw.pl
chwilę zejdzie ze swojego wysokiego cokołu moralności i oka\e
odrobinę rozsądku.
- Jest pan złodziejem, panie Gessler. Zwykłym kryminalistą.
- Złodziejem? No, nie, panie Allon, niczego nie ukradłem.
Dzięki kilku sprytnym posunięciom wszedłem w posiadanie imponującej
kolekcji dzieł sztuki, a tak\e znacznego majątku osobistego. Niech
mnie pan jednak nie nazywa złodziejem. Proszę przyjrzeć się sobie i
swoim rodakom. Trąbicie o rzekomych szwajcarskich przestępstwach, a
tymczasem stworzyliście własne państwo na ziemi zagrabionej
prawowitym właścicielom. Obrazy, meble, bi\uteria: to tylko
przedmioty, mo\na je łatwo zastąpić innymi. Ziemia to zupełnie inna
sprawa. Ziemia jest wieczna. Nie, panie Allon, nie jestem złodziejem.
Jestem zdobywcą, tak samo jak pan i pańscy ziomkowie.
- Niech pana diabli, panie Gessler.
- Jestem kalwinem, panie Allon. My, kalwini, wierzymy, \e
dobra doczesne są zagwarantowane tym, przed którymi droga do
królestwa niebieskiego stoi otworem. Jeśli majątek zgromadzony wokół
mnie mo\na uznać za wskazówkę, powędruję prosto do nieba i diabli nic
mi nie zrobią. Niestety, nie mogę tego samego powiedzieć o pańskich
losach po śmierci. Ma pan jednak szansę nieco uprzyjemnić sobie pobyt
na tym łez padole. Wystarczy odpowiedzieć na jedno proste pytanie:
gdzie są obrazy, które zabrał pan ze skrytki depozytowej Augustusa
Rolfego?
- Jakie obrazy?
- Te płótna są moją własnością. Mogę przedstawić panu
dokument, podpisany przez Rolfego na krótko przed jego śmiercią,
zgodnie z którym cała kolekcja przechodzi na moją własność. Jestem
prawowitym właścicielem tych dzieł sztuki i chcę je odzyskać.
- Mógłbym zobaczyć ten dokument?
- Gdzie są te obrazy?!
- Nie wiem, o czym pan mówi.
Gessler puścił rękę Gabriela.
- Niech ktoś go stąd zabierze.
46
Nidwalden, Szwajcaria
Zrodki przeciwbólowe przestały działać, co nie było dla
Gabriela zaskoczeniem, i ból powrócił, jeszcze potę\niejszy ni\
wcześniej. Tak jakby znikł na pewien czas tylko po to, aby zebrać
siły do ostatecznego ataku. Wszystkie zakończenia nerwowe w ciele
Gabriela jednocześnie przekazywały do jego mózgu informacje o
przejmującym bólu. Cały organizm przeszywały dreszcze, nieopanowane i
gwałtowne, wywołujące jeszcze silniejszą falę cierpienia. Gabriel
chciał zwymiotować, lecz modlił się, aby ominęły go torsje. Wiedział,
\e skurcze \ołądka oznaczałyby kolejną dawkę wyrafinowanych boleści.
Ponownie usiłował znalezć w umyśle bezpieczną kryjówkę, ale
wspomnienie Ottona Gesslera i jego zbiorów pojawiało się w ka\dej
myśli. Widział Gesslera w szlafroku i okularach przeciwsłonecznych, a
wraz z nim kolejne pomieszczenia pełne zrabowanych przez nazistów
dzieł sztuki. Zastanawiał się, czy naprawdę odbył rozmowę z tym
człowiekiem, czy te\ jest ona tylko wytworem jego nafaszerowanego
narkotykami umysłu. Uznał jednak, \e wszystko, co zapamiętał, jest
prawdą. Widział te obrazy, zebrane w jednym miejscu, lecz całkowicie
niedostępne dla niego i dla świata.
Drzwi się otworzyły: Gabriel zamarł w bezruchu. Kto
przyszedł? Siepacze Gesslera, by go dobić? Mo\e Gessler we własnej
osobie, by mu pokazać kolejny pokój pełen zaginionych płócien?
Piwnicę zalało światło i dopiero wtedy Gabriel uświadomił
sobie, \e to nie Gessler ani jego bandyci. Był to Gerhardt Peterson.
- Mo\esz wstać?
- Nie.
Peterson przykucnął tu\ przy nim. Zapalił papierosa i przez
dłu\szą chwilę wpatrywał się w twarz Gabriela, najwyrazniej zasmucony
tym, co z niej wyczytał.
- Postaraj się utrzymać na nogach, to wa\ne.
- Czemu?
- Bo niedługo przyjdą cię zabić.
- Na co czekają?
- Na zmrok.
- Do czego im zmrok?
- W nocy zawiozą twoje ciało na lodowiec i cisną do
szczeliny.
- To pocieszające. Byłem przekonany, \e zechcą mnie upchnąć
do skrzynki depozytowej i umieścić w jednej ze skrytek bankowych
Gesslera.
- Brali to pod uwagę. - Peterson zaśmiał się bez cienia
radości. - A mówiłem, \ebyś się tu nie pchał. Powtarzałem, \e ich nie
pokonasz. Trzeba mnie było słuchać.
- Zawsze masz rację, Gerhardt. Nie myliłeś się ani trochę.
- Niezupełnie. Popełniłem pewien błąd.
Wło\ył rękę do kieszeni płaszcza i wydobył berettę Gabriela.
Potrzymał ją w dłoni, a potem wyciągnął ku niemu niczym podarunek.
- Co to ma być?
- Wez. - Zachęcająco poruszył bronią. - Dalej, śmiało.
- Po co?
- Przyda ci się. Bez broni nie masz najmniejszych szans wyjść
stąd cało. Z pistoletem, biorąc pod uwagę twój stan, oceniam twoje
szansę na jeden do trzech. No, ale to ju\ coś, prawda? Wez go.
Pistolet rozgrzał się w dłoni Petersona. Orzechowa rękojeść,
spust, lufa: po raz pierwszy od chwili przybycia w to miejsce Gabriel
poczuł się lepiej.
- Przykro mi, \e dostałeś takie lanie. Nie miałem wyboru.
Przyzwoity agent musi niekiedy robić godne po\ałowania rzeczy, aby
udowodnić swoje dobre intencje ludziom, których oszukuje.
- O ile mnie pamięć nie myli, pierwsze dwa ciosy zadałeś
osobiście.
- Nigdy przedtem nie uderzyłem człowieka. Myślę, \e bardziej
zabolały mnie ni\ ciebie. Zresztą musiałem zyskać na czasie.
- Czasie na co?
- Zająłem się organizowaniem twojej ucieczki.
Gabriel wysunął magazynek i upewnił się, \e są w nim naboje,
a całe to przedstawienie nie jest tylko kolejną sztuczką Petersona.
- Jak rozumiem, Gessler mo\e się poszczycić nie lada
kolekcją. - Peterson zmienił temat.
- Nie miałeś okazji jej obejrzeć?
- Nigdy nie zostałem zaproszony.
- Czy to miejsce naprawdę jest bankiem? Nikt nie ma prawa do
niego wejść?
- Gabriel, cały ten kraj to bank. - Peterson znowu sięgnął do
kieszeni. Tym razem wyjął kilka tabletek. - Wez. Coś na ból i poprawę
nastroju. Dobrze ci zrobi.
Gabriel połknął wszystkie tabletki za jednym zamachem i
wepchnął magazynek z powrotem do rękojeści. [ Pobierz całość w formacie PDF ]