[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Podeszła do nich kelnerka.
- Przepraszam... Telefon do pana Jonasza Callenberga. Czy to może...?
- To ja - odpowiedział Jonasz. Ulżyło mu, że ktoś przerwał ten pojedynek na słowa. -
Idziesz ze mnÄ…, Katju?
- Z przyjemnością.
Dzwoniono z lotniska z nagłym zleceniem. Jakieś małżeństwo przebywające na
wakacjach w górach musiało wracać do chorego dziecka.
- Odwiozę cię najpierw do domu - oświadczył.
- Nie, pojadę taksówką, śpiesz się do czekających rodziców!
131
Na schodach minęli Svantessona z dziewczyną. Dyrektor nie zaszczycił ich nawet
spojrzeniem, chyba uznał, że skończył z nimi na dobre.
- Zadzwonię zaraz po powrocie - obiecał Jonasz.
- Czy jest sens, byś dzwonił? Lepiej...
- Tak wcale nie byłoby lepiej! Sądzisz, że się tak łatwo poddam?
Westchnęła.
- Znęcasz się nad samym sobą! No, ale... uważaj na siebie!
Uśmiechnął się.
- Ty też, maleńka!
- Jestem taka bezradna, kiedy cię nie ma. Wiem, że jestem teraz niekonsekwentna, ale
nic nie mogę poradzić na to, że tęsknię do ciebie.
- Wcale nie musisz tęsknić do mnie. Możesz budzić się co rano i znajdować mnie przy
swoim boku.
- Kolejna próba oświadczyn?
- Nie, skończyłem z próbami. Postanowiłem zdobyć to twoje gospodarstwo za wszelką
cenÄ™!
Schyliła głowę, by nie zobaczył jej twarzy.
- Jedz już! Istnieją granice mojego poświęcenia.
Stał, przypatrując się jej z namysłem. Wyglądała dokładnie tak, jak wtedy na stacji, kiedy
ją pocałował. W końcu ruszyła szybko w kierunku czekającej taksówki.
Katja ledwo zdążyła zapaść w sen, kiedy zadzwonił telefon.
- Cześć! - usłyszała w słuchawce. Głos Jonasza brzmiał świeżo, - Już jestem z
powrotem.
Nigdy nie przyzwyczai się do brzmienia jego głosu? Serce znów zabiło jej mocniej.
- Jak miło - syknęła przez zęby - zwłaszcza że jest za piętnaście szósta.
- Tak wcześnie? - spytał strapiony. - Przepraszam!
132
- Nic się nie stało - odparła już rozbudzona - przynajmniej dopóki nie ma telefonów z
ekranem. Nie przypominam teraz niczym mojego pieczołowicie budowanego wizerunku.
- Brzmi wspaniale! Przyjeżdżam od razu.
- Daj mi chociaż pięć minut! Poza tym spędziłeś całą noc w powietrzu. Nie powinieneś
się przespać?
- Masz rację. Przyjdę o dziesiątej, dobrze? Dokończymy naszą dyskusję od tego samego
miejsca, w którym ją przerwaliśmy.
O dziesiÄ…tej nie byÅ‚o czasu na dyskusjÄ™. Dwie minuty przed Jonaszem zjawiÅ‚ siÄ™ Hultén.
Nigdy dotąd nie powitały inspektora równie zakochane oczy i nigdy dotąd ich blask nie
zgasł równie szybko.
Biedny inspektor był niezwykle zatroskany. W ostatnim odruchu nadziei odwiedził Katję.
Kiedy zjawiÅ‚ siÄ™ Jonasz, Hultén wyÅ‚uszczyÅ‚ przyczynÄ™ swego zmartwienia.
- Sprawy przybrały zły obrót! Wiem, że macie rację, choć moi zwierzchnicy twierdzą coś
wręcz przeciwnego. Nie dysponuję żadnymi dowodami przeciwko temu człowiekowi!
- Przecież jest winny! - powiedziała Katja.
- Jasne! Przyskrzyniłbym go z największą przyjemnością, potraktował mnie jak natrętną
muchę! A ten jego triumfalizm jest nie do zniesienia. Nic nie rozumiem. Nie ma żadnych
dowodów na jego związek z narkotykami, a przecież spotykał się z tymi drobnymi
handlarzami. Gdyby nie oni, pomyślałbym, że chodzi o coś zupełnie innego.
- No właśnie - zamyśliła się Katja - Birgit Karlsson na pewno zależy na narkotykach.
- Gdybyśmy tylko znalezli klucz do skrytki! Zanim Berra wyjdzie na wolność.
- Klucz? Jeszcze go nie znalezliście? - spytała ze zdziwieniem.
- Nie. Szukaliśmy wszędzie. Założyliśmy, że Berra miał go ze sobą, kiedy wrócił do stajni,
ale chyba nie miał. Problem nie do rozwiązania.
Mężczyzni spojrzeli na Katję.
- Wyglądasz jakoś dziwnie - powiedział Jonasz.
- Bo myślę.
- Więc tak wyglądasz, jak myślisz! O czym?
133
- Cicho, usiłuję się skoncentrować! Dlaczego nie zwrócił się pan do mnie, inspektorze?
- Zdawała pani egzamin, nie wolno było przeszkadzać. Polecenie pana Callenberga. Ma
pani coÅ› dla mnie?
Katja nie zareagowała od razu. Poruszała nerwowo rękoma, jakby nie mogła sobie
czegoś przypomnieć.
- Szukaliście w stajni?
- Oczywiście! We wszystkich możliwych miejscach.
- Poza jednym! Tak mogło być, mogło być!
- Co mogło być? - spytał Jonasz.
Nie słuchała go.
- Kiedy zostałam sama na strychu, po tym jak zeskoczyłeś, chyba potrąciłam coś nogą,
coś co z brzękiem potoczyło się po podłodze...
- Na górze? - stwierdzili sceptycznie.
- Tak. Może to był...
- Klucz - dokoÅ„czyÅ‚ Hultén. - Który Berra wyrzuciÅ‚ podczas bójki?
- Przecież nie wiedział, że tam jestem.
Hultén nabraÅ‚ energii
- Dalej! Jedziemy tam!
Jonasz uśmiechnął się.
- Jak dobrze znów zobaczyć nadzieję w pańskich oczach, inspektorze. Jedziesz z nami,
Katju?
- Oczywiście! Mam zamiar pogonić dyrektorowi Svantessonowi kota za wszystkie jego
wczorajsze złośliwości. Co tam kota. Lwa.
- Gonisz lwy? Może podajesz je na obiad? - spytał z niedowierzaniem Jonasz. - Cofam
moje oświadczyny.
- Niech pan tego nie robi - oÅ›wiadczyÅ‚ Hultén. - Dziewczyna jest pierwsza klasa, niech jÄ…
pan bierze razem z lwami!
134
- To już nieaktualne - odpowiedział Jonasz. - Dostałem kosza.
- To bardzo nierozsądnie z pani strony, panno Francke. Bylibyście mistrzami kłótni
małżeńskiej.
Katja wzięła go pod ramię.
- Ruszamy, panie swacie. I proszę mówić nam po imieniu. Tworzymy zgraną drużynę!
Hultén wezwaÅ‚ Andersona i pojechali do willi Svantessona. W ogrodzie natknÄ™li siÄ™ na
jego gospodyniÄ™.
- Proszę poprosić Svantessona do stajni - rzucił krótko inspektor.
- Dyrektor Svantesson jest nieobecny - odparła z godnością. - Wyjechał w nocy.
- Co takiego? Nie miał prawa. Dokąd?
- Nie wiem. Spakował walizkę i zabrał samochód. Wyjeżdżał w pośpiechu.
- Rzeczywiście, wyszedł wczoraj dość wcześnie - powiedział Jonasz.
Hultén spoglÄ…daÅ‚ na nich z zaskoczeniem.
- Czy wczoraj zaszło coś niezwykłego?
- Nie - odrzekł Jonasz - poza tym, że Katja i Svantesson obrzucali się wyzwiskami.
- To nic nowego. Z tego powodu nie uciekł. Chodzmy!
Znalezli się przed stajnią, z niewielkiej odległości dobiegł ich hałas koparek.
- Miałam nadzieję, że nigdy już nie zobaczę tego miejsca - westchnęła Katja. - W każdym
razie na górę nie wchodzę. Nie mam zamiaru znów niszczyć sobie ubrania.
- My wejdziemy - odrzekł inspektor. - To znaczy Anderson.
- Więc po to pan go zabrał - stwierdził Jonasz. - Wy, inspektorzy, macie wygodne życie!
- Tak pan myśli? - mruknął inspektor, kiedy Anderson gramolił się na beczkę.
Policjant zaczaj buszować po strychu, migotliwe światło latarki raz po raz omiatało
podłogę.
- Nic tu nie ma - krzyknął głucho.
135 [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • karpacz24.htw.pl