[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Widać było kłębowisko wojowników, dobytych mieczy, rozlegał się szczęk broni&
- Róg!
Artos nie słyszał tego rozkazu, wojenny róg był już przy jego ustach. Jego chropowaty
dzwięk zagłuszyła wrzawa. I zaczęła się szarża, którą zaplanował Wysoki Król. Jezdzcy
krzyczeli Ave, Cesar!
Potem rozpętało się szaleństwo, z którego Artos pamiętał tylko małe fragmenty. I on
walczył, wywijając rzymskim mieczem. Widział wykrzywione twarze, które pokazywały się i
znikały. Raz czy dwa zdarzyła się chwila przerwy, kiedy ludzie z oddziału zbierali się i
zmieniali szyk, aby zaraz znów ruszyć do boju.
Artos zobaczył, jak Caius pada pod saksońskim toporem, i schwycił Orła, zanim ten
się zagubił. Uderzył drzewcem człowieka, który zabił Caiusa, powalił go na ziemię, gdzie
stratowały go konie. Za każdym razem, gdy oddział zmieniał szyk, szeregi były cieńsze,
więcej było rannych, a niektórzy trzymali się w siodłach tylko siłą woli.
Niebo pociemniało, ale było jeszcze dość światła, by coś widzieć: Wysokiego Króla,
jego purpurowy płaszcz Cezara zmieniony w poszarpaną szmatę; na jego ramieniu tarczę z na
wpół oderwaną głową smoka z oczami z drogich kamieni; wreszcie wielki miecz, o którym
opowiadano tak straszliwe historie, czerwieniący się w jego dłoni - oto Wysoki Król, Artos z
Brytanii!
Naprzeciwko niego stał książę Modred, którego eleganckie szaty ubrudziły się
niezmiernie przez cały dzień walki.
- Nie! - głos Modreda urósł do krzyku, jakby widok żywego Cezara był czymś więcej,
niż książę mógł znieść. Rzucił się naprzód z mieczem w dłoni. Król przygotował się do
odparcia ataku.
Modred uderzył najpierw w konia, który zarżał, gdy książę odsuwał się od
wierzgających kopyt. Artos Pendragon zeskoczył z siodła, ale wylądował zle, niepewnie, więc
Modred, uderzył nisko jak waz w tarczę. Ostrze trafiło w jej kraniec, nie mógł więc go szybko
wyciągnąć i pchnąć jeszcze raz. Wysoki Król uderzył. Był to potężny cios, który ugodził ciało
wroga tam, gdzie szyja spotyka się z ramieniem. Modred zachwiał się i upadł na bok. Zanim
jego ciało dotknęło ziemi, był już martwy.
Wysoki Król przeszedł chwiejnie krok czy dwa, ale uderzyło go wierzgające kopyto
zdychającego konia, więc on również padł.
- Ahhh& - jęczeli zakrwawieni i sponiewierani żołnierze w pobliżu króla. Artos
zsunął się z siodła, i zataczając się pociągnął Wysokiego Króla, próbując go odsunąć od
konia; pozostali pomagali mu, nie zważając na wrogów, byle tylko uwolnić przywódcę.
Nagle ostrzegł ich krzyk. Podnieśli głowy i zobaczyli biegnących w ich kierunku
Saksonów. Stoczyli dziką, desperacką bitwę wokół Pendragona. Ich żal i wściekłość były tak
wielkie, że żołnierze nie zwracali uwagi na rany, lecz, jakby byli z żelaza, wycinali w pień
Skrzydlate Hełmy.
Gdy zamieszanie się skończyło, na nogach pozostało jedynie pięciu obrońców króla.
Artos ukucnął przy swoim władcy, próbując go osłonić rozłupanym i pogiętym drzewcem
Orła, oraz własnym ciałem. Sztandar był rozdarty, a z ramienia Artosa płynęła ciepła krew.
Jego palce zesztywniały i nie mógł już utrzymać rękojeści miecza.
Król drżał i jęczał. Udało im się jakoś wyciągnąć go spod martwych ciał i ułożyć
prosto na ziemi. Artos rozejrzał się, oszołomiony. Kai leżał obok, jego miecz wbity był w
Saksona, lecz w twarzy rycerza nie było już życia. Marius? Gdzie ojciec? Jeden z ludzi
pochylonych nad leżącym królem spojrzał w górę.
- Artos?
Chłopiec nie mógł odpowiedzieć głośno. Podpierając się drzewcem Orła, dokuśtykał
do miejsca, gdzie leżał król, otoczony swymi ludzmi. Marius powiedział:
- To poważna rana, ale musimy go przenieść do kryjówki. Nie można mu jeszcze
powiedzieć, co się stało w ciągu dnia. Wrogowie z radością zatknęliby jego głowę na włóczni.
Przenieśli go więc. Było to bardzo trudne, gdyż król był wysokim, ciężkim
mężczyzną, a oni wszyscy padali z wyczerpania, nikt nie był wolny od ran. Artos chwiejąc się
szedł z innymi, wciąż opierając się na drzewcu. Ale kiedy skręcił w lewo, żeby ominąć ciała
ludzi i koni, zobaczył Królewski Sztandar. Drzewce było mocno wbite w ziemię. Czerwony
Smok zwisał bez życia, jakby nie mógł służyć nikomu, oprócz swego prawdziwego pana.
Artos słabo widział w półmroku. Wbił w ziemię złamane drzewce Orla, żeby stało prosto, i
pociągnął drzewce Smoka. Było wbite zbyt mocno, żeby ustąpić pod jego słabym szarpaniem.
W końcu Artos ukląkł i rył ziemię nożem, aż wyciągnął drzewce.
Było bardzo ciężkie, musiał je oprzeć na zdrowym ramieniu. Zwoje materiału,
pachnące dymem, opadły mu na głowę. Ale niósł sztandar za tymi, którzy nieśli Wysokiego
Króla.
Znalezli mały szałas. Może było to schronienie jakiegoś świętego człowieka, który
wybrał samotne życie w dziczy, jak robili niektórzy. Ktoś rozniecił ogień, i przy jego świetle
zdjęli zbroję królowi, żeby zbadać ranę.
Nie było nikogo, kto znałby się na uzdrawianiu. Ale wszyscy dość długo walczyli na
wojnach, by wiedzieć, jakie rany mogą wytrzymać ludzie. Marius usiadł na piętach, jego
twarz była jak ciemna maska. Artos odwrócił wzrok.
- Marius?
- Cezarze! - znów pochylił się nad swym panem.
- To śmiertelna rana&
- Widziałem, jak ludzie odnosili gorsze, i przeżywali.
- Mów tak do dzieci, Mariusie. To jednak ciemna droga. Ale opatrz mnie najlepiej, jak
możesz, muszę się trzymać przy życiu, dopóki się nie dowiem& dowiem, co będzie z
Brytanią. Powiedzcie, jak przeszedł dzień&
- Z pewnością się dowiesz! - Marius odwrócił się do pozostałych. - Sekstusie, Kalinie,
Gondorze - sprawdzcie, co się dzieje! Byli to najlżej ranni z całej kompanii, poszli więc
szybko.
- Przynajmniej ten zdrajca Modred nie żyje! - warknął Marius.
- Wszystkie uczynki& są& właściwie& wynagrodzone& powiedział Wysoki Król. -
Czy& jest& coś do& picia? [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl karpacz24.htw.pl
Widać było kłębowisko wojowników, dobytych mieczy, rozlegał się szczęk broni&
- Róg!
Artos nie słyszał tego rozkazu, wojenny róg był już przy jego ustach. Jego chropowaty
dzwięk zagłuszyła wrzawa. I zaczęła się szarża, którą zaplanował Wysoki Król. Jezdzcy
krzyczeli Ave, Cesar!
Potem rozpętało się szaleństwo, z którego Artos pamiętał tylko małe fragmenty. I on
walczył, wywijając rzymskim mieczem. Widział wykrzywione twarze, które pokazywały się i
znikały. Raz czy dwa zdarzyła się chwila przerwy, kiedy ludzie z oddziału zbierali się i
zmieniali szyk, aby zaraz znów ruszyć do boju.
Artos zobaczył, jak Caius pada pod saksońskim toporem, i schwycił Orła, zanim ten
się zagubił. Uderzył drzewcem człowieka, który zabił Caiusa, powalił go na ziemię, gdzie
stratowały go konie. Za każdym razem, gdy oddział zmieniał szyk, szeregi były cieńsze,
więcej było rannych, a niektórzy trzymali się w siodłach tylko siłą woli.
Niebo pociemniało, ale było jeszcze dość światła, by coś widzieć: Wysokiego Króla,
jego purpurowy płaszcz Cezara zmieniony w poszarpaną szmatę; na jego ramieniu tarczę z na
wpół oderwaną głową smoka z oczami z drogich kamieni; wreszcie wielki miecz, o którym
opowiadano tak straszliwe historie, czerwieniący się w jego dłoni - oto Wysoki Król, Artos z
Brytanii!
Naprzeciwko niego stał książę Modred, którego eleganckie szaty ubrudziły się
niezmiernie przez cały dzień walki.
- Nie! - głos Modreda urósł do krzyku, jakby widok żywego Cezara był czymś więcej,
niż książę mógł znieść. Rzucił się naprzód z mieczem w dłoni. Król przygotował się do
odparcia ataku.
Modred uderzył najpierw w konia, który zarżał, gdy książę odsuwał się od
wierzgających kopyt. Artos Pendragon zeskoczył z siodła, ale wylądował zle, niepewnie, więc
Modred, uderzył nisko jak waz w tarczę. Ostrze trafiło w jej kraniec, nie mógł więc go szybko
wyciągnąć i pchnąć jeszcze raz. Wysoki Król uderzył. Był to potężny cios, który ugodził ciało
wroga tam, gdzie szyja spotyka się z ramieniem. Modred zachwiał się i upadł na bok. Zanim
jego ciało dotknęło ziemi, był już martwy.
Wysoki Król przeszedł chwiejnie krok czy dwa, ale uderzyło go wierzgające kopyto
zdychającego konia, więc on również padł.
- Ahhh& - jęczeli zakrwawieni i sponiewierani żołnierze w pobliżu króla. Artos
zsunął się z siodła, i zataczając się pociągnął Wysokiego Króla, próbując go odsunąć od
konia; pozostali pomagali mu, nie zważając na wrogów, byle tylko uwolnić przywódcę.
Nagle ostrzegł ich krzyk. Podnieśli głowy i zobaczyli biegnących w ich kierunku
Saksonów. Stoczyli dziką, desperacką bitwę wokół Pendragona. Ich żal i wściekłość były tak
wielkie, że żołnierze nie zwracali uwagi na rany, lecz, jakby byli z żelaza, wycinali w pień
Skrzydlate Hełmy.
Gdy zamieszanie się skończyło, na nogach pozostało jedynie pięciu obrońców króla.
Artos ukucnął przy swoim władcy, próbując go osłonić rozłupanym i pogiętym drzewcem
Orła, oraz własnym ciałem. Sztandar był rozdarty, a z ramienia Artosa płynęła ciepła krew.
Jego palce zesztywniały i nie mógł już utrzymać rękojeści miecza.
Król drżał i jęczał. Udało im się jakoś wyciągnąć go spod martwych ciał i ułożyć
prosto na ziemi. Artos rozejrzał się, oszołomiony. Kai leżał obok, jego miecz wbity był w
Saksona, lecz w twarzy rycerza nie było już życia. Marius? Gdzie ojciec? Jeden z ludzi
pochylonych nad leżącym królem spojrzał w górę.
- Artos?
Chłopiec nie mógł odpowiedzieć głośno. Podpierając się drzewcem Orła, dokuśtykał
do miejsca, gdzie leżał król, otoczony swymi ludzmi. Marius powiedział:
- To poważna rana, ale musimy go przenieść do kryjówki. Nie można mu jeszcze
powiedzieć, co się stało w ciągu dnia. Wrogowie z radością zatknęliby jego głowę na włóczni.
Przenieśli go więc. Było to bardzo trudne, gdyż król był wysokim, ciężkim
mężczyzną, a oni wszyscy padali z wyczerpania, nikt nie był wolny od ran. Artos chwiejąc się
szedł z innymi, wciąż opierając się na drzewcu. Ale kiedy skręcił w lewo, żeby ominąć ciała
ludzi i koni, zobaczył Królewski Sztandar. Drzewce było mocno wbite w ziemię. Czerwony
Smok zwisał bez życia, jakby nie mógł służyć nikomu, oprócz swego prawdziwego pana.
Artos słabo widział w półmroku. Wbił w ziemię złamane drzewce Orla, żeby stało prosto, i
pociągnął drzewce Smoka. Było wbite zbyt mocno, żeby ustąpić pod jego słabym szarpaniem.
W końcu Artos ukląkł i rył ziemię nożem, aż wyciągnął drzewce.
Było bardzo ciężkie, musiał je oprzeć na zdrowym ramieniu. Zwoje materiału,
pachnące dymem, opadły mu na głowę. Ale niósł sztandar za tymi, którzy nieśli Wysokiego
Króla.
Znalezli mały szałas. Może było to schronienie jakiegoś świętego człowieka, który
wybrał samotne życie w dziczy, jak robili niektórzy. Ktoś rozniecił ogień, i przy jego świetle
zdjęli zbroję królowi, żeby zbadać ranę.
Nie było nikogo, kto znałby się na uzdrawianiu. Ale wszyscy dość długo walczyli na
wojnach, by wiedzieć, jakie rany mogą wytrzymać ludzie. Marius usiadł na piętach, jego
twarz była jak ciemna maska. Artos odwrócił wzrok.
- Marius?
- Cezarze! - znów pochylił się nad swym panem.
- To śmiertelna rana&
- Widziałem, jak ludzie odnosili gorsze, i przeżywali.
- Mów tak do dzieci, Mariusie. To jednak ciemna droga. Ale opatrz mnie najlepiej, jak
możesz, muszę się trzymać przy życiu, dopóki się nie dowiem& dowiem, co będzie z
Brytanią. Powiedzcie, jak przeszedł dzień&
- Z pewnością się dowiesz! - Marius odwrócił się do pozostałych. - Sekstusie, Kalinie,
Gondorze - sprawdzcie, co się dzieje! Byli to najlżej ranni z całej kompanii, poszli więc
szybko.
- Przynajmniej ten zdrajca Modred nie żyje! - warknął Marius.
- Wszystkie uczynki& są& właściwie& wynagrodzone& powiedział Wysoki Król. -
Czy& jest& coś do& picia? [ Pobierz całość w formacie PDF ]