[ Pobierz całość w formacie PDF ]

oczach Haze' a. Tak jakby wyzywał ją na pojedynek... Najwyrazniej on
również zamierzał skorzystać na ich dziwnym związku, jeśli nie
finansowo, to fizycznie. Lori zrozumiała, że jeśli chodzi mu o
przyjemność fizyczną, to ona nie ma najmniejszych szans. Wystarczyło, iż
ujrzała go na nabrzeżu, a jej serce niemal wyskoczyło z piersi. Sądziła, że
najlepiej będzie, gdy wyjdzie za niego za mąż, by móc trzymać go na
dystans. Wprawdzie zdawało jej się, iż w tym rozumowaniu kryje się jakiś
błąd, ale nie umiała go zlokalizować.
Po drodze wstąpili do urzędu, by podpisać dokumenty. Gdy wrócili do
samochodu, Lori czuła się bardzo dziwnie. Miała wrażenie, że dokonała
właśnie czegoś przełomowego w swym życiu. Przecież to tylko konieczna
formalność, tłumaczyła sobie. Podpisała do tej pory setki ważniejszych
papierów. Były między nimi również kontrakty opiewające na miliony
dolarów. A jednak coś jej mówiło, że ten dokument ma zupełnie inne
znaczenie...
Zerknęła niepewnie na Haze'a. Zdawał się być zadowolony i
rozluzniony. Najwyrazniej dotarło już do niego, jakie korzyści odniesie,
gdy się pobiorą. Jego niezadowolenie, wynikające z faktu, iż nie zostaną
kochankami, zniknęło bez śladu. Bądz co bądz zyskał w ten sposób
sponsora, a kochankę przecież i tak już miał. Lori zacisnęła zęby. Jak
mogła wcześniej nie zauważyć, iż dzięki jej genialnemu planowi nie ona,
lecz Haze zbierze lwią część zysków? Ona zdobędzie jedynie domek
Woody. Nie wolno mi tak myśleć, zbeształa się w duchu. Przecież ten
domek to dla mnie najcenniejsza rzecz pod słońcem. Poza tym utrzymam
swą niezależność i będę mogła kontynuować karierę. Czyż nie tego
właśnie chciałam?
- Zlub odbędzie się u mnie w domu - przerwał jej ponure rozmyślania
Haze. - Uroczystość w urzędzie odpada, moja rodzina takich ślubów nie
uznaje.
- Chyba nie zamierzasz zaprosić rodziny? - spytała słabym głosem, choć
przeczuwała już, jaka będzie odpowiedz.
- Tylko parę osób - odparł pogodnym głosem. - W przeciwieństwie do
ciebie przejmuję się opinią moich bliskich. Tyle lat czekali na mój ślub, że
nigdy nie wybaczyliby mi, gdybym nie zaprosił przynajmniej
reprezentacji.
- Wolałabym, żebyś przestał nazywać to ślubem - zaperzyła się Lori. -
To nie jest żaden ślub, tylko kontrakt, który zawiera w sobie elementy
ceremonii zaślubin.
- My to wiemy, ale oni nie - odparł oschłe Haze.
- Ty będziesz dalej mieszkał tu, ja w Melbourne, więc prędzej czy
pózniej zorientują się, że to tylko fikcja.
- Pozwól, że ja się będę martwił tym, co się stanie prędzej czy pózniej -
mruknął, po czym zwolnił i nie przestając patrzeć przed siebie, sięgnął na
tylne siedzenie po dużą paczkę, którą położył na kolanach Lori. - To mój
prezent ślubny dla ciebie, kochanie.
Paczka zawierała kopie zawartych przez jego firmę kontraktów, a także
całe mnóstwo rachunków.
- Zadzwoń, kiedy już je przejrzysz - dodał. - Będę dziś u siebie.
Zapewne w towarzystwie Justine, pomyślała z przekąsem. Swoją drogą,
ciekawe, jak rudowłosa piękność zareagowała na wiadomość o ich ślubie.
A zresztą, co mnie to obchodzi, przywołała się do porządku.
- Sądzę, że powinniśmy przygotować jakiś poczęstunek dla gości -
odezwał się ponownie Haze.
- Poczęstunek? - powtórzyła z niedowierzaniem. - Nie mam czasu,
muszę wracać do pracy.
- Jaka z ciebie pracowita panna młoda - zakpił. - W co się jutro
ubierzesz?
Pogardliwe prychnięcie, jakie z siebie wydała, rozbawiło go serdecznie.
- W porządku - odparł, gdy wjeżdżali na hotelowy parking. - Podobno to
zła wróżba, gdy pan młody wie, w czym jego oblubienica wystąpi na
ślubie.
Lori włożyła kostium, w którym przyleciała z Melbourne.
- Coś nowego - mruknęła z ponurym uśmiechem, nakładając
nowiuteńkie pończochy. Zgodnie z przewidywaniami te, które miała
poprzednio na nogach, nadawały się do wyrzucenia.
Od samego rana okropnie trzęsły jej się ręce. Zupełnie jakby była
prawdziwą panną młodą. No tak, ale każdy się denerwuje przed ślubem,
nie tylko młoda para, lecz również goście. Poza tym to nie ślub, tylko
krótka, mało znacząca ceremonia, która ma im przynieść określone zyski.
Haze przysłał po nią samochód. Spodziewała się, że będzie to jego
zachlapane błotem auto terenowe, a tymczasem przed hotel zajechała
morelowa limuzyna, przybrana kremowymi wstążkami. W dodatku na
masce siedziała ubrana na biało lalka, która, Lori dałaby sobie za to rękę
uciąć, uśmiechała się drwiąco.
Kierowca auta okazał się być przyjacielem rodziny Callahanów.
Przyjrzawszy się pannie młodej, uśmiechnął się melancholijnie.
- Moja mama wyszła za mąż w takim stroju - powiedział. - W czasie
wojny.
A więc wyglądam jak wojenna panna młoda, pomyślała Lori z lekką
dozą smutku. Zresztą, co za różnica, przecież i tak cała ta uroczystość to
fikcja. Nawet jako mała dziewczynka nie marzyła o białej koronkowej
sukni, długim welonie ani o bukietach wonnych kwiatów...
Gdy zajechali na miejsce, Haze otworzył przed nią drzwi samochodu, po
czym przyjrzał się jej kostiumowi.
- Widzę, że ubrałaś się stosownie do okazji - mruknął.
On natomiast wyglądał niesłychanie elegancko w doskonale skrojonym
czarnym garniturze. Widać było, że nie jest przyzwyczajony do takiego
stroju, ponieważ górny guzik śnieżnobiałej koszuli miał rozpięty, a krawat
nieco przesunięty w lewo.
Lori poczuła, że ogarnia ją panika. Nie powinna tu w ogóle być. Nie
powinna się zgodzić na to przedstawienie. Nie zna Haze'a na tyle dobrze,
by móc mu zaufać. Na pewno nic pozytywnego z tego nie wyniknie. Już
chciała powiedzieć, że jej plan był straszliwą pomyłką, a potem odwrócić
się i wsiąść z powrotem do samochodu, ale Haze najwyrazniej umiał
czytać w jej myślach, gdyż złapał ją mocno za ramię.
Dwie kobiety w ogromnych kapeluszach podeszły do nich. Starsza z
nich przyglądała się intensywnie Lori, po czym kiwnęła lekko głową na
znak aprobaty i uściskała serdecznie pannę młodą. Lori poczuła delikatny,
słodkawy zapach pudru do twarzy. Jej mama też takiego używała.
- Witaj, moja droga, jestem matką Haze'a - przedstawiła się nieznajoma.
- Mów mi Meg. - Odsunąwszy się o pół kroku, popatrzyła ze
współczuciem na strój Lori. - Biedactwo - westchnęła, po czym
żartobliwie klepnęła syna po ramieniu. - Nie mogłeś dać jej choć tyle
czasu, by zdążyła sobie kupić jakąś sukienkę?
Haze uśmiechnął się wesoło.
- Mówiłem ci, mamo, nie mogłem czekać. Jeszcze by mi się wymknęła i
co wtedy? - Otoczył Lori ramieniem i zajrzał jej głęboko w oczy.
- Myślę, że powinna pani wiedzieć, pani Callahan, dlaczego wszystko [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • karpacz24.htw.pl