[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 tej kobiety, dla dziecka której wiódł najsro\szy w \yciu bój i gotów był
umrzeć. W ręku miała długą dzidę do łowów foczych i z wrzaskiem wściekłości
cisnęła nią w wilka. Grot ugodził go między \ebra. Uczuł ostry ból stalowego
szpikulca i runął do ucieczki. Drzewce wlekło się za nim czas jakiś po śniegu, a\
zahaczywszy o nierówność gruntu odpadło wraz z \elazem. Wapusk zmykał ju\
ku polom lodowym.
U szczytu wzniesienia, z którego po raz pierwszy badał ten skrawek ziemi,
Błyskawica przystanął na chwilę wyczerpany i skrwawiony. Z trudem łowiąc
powietrze, zaskomlił. Tajemnica nocy przestała go
nęcić. Ponuro skręcił w kierunku zakrzepłego barren, gdzie białe wilki
ucztowały nad trupami por\niętych renów, a duch Skagena ju\ mu nie
towarzyszył.
Cierpiał. Najbardziej jednak bolała go rana zadana ręką ludzką.
ROZDZIAA XI
Korsarze powietrza
Co lat siedem lub dziewięć na porosłą kępami wierzb tundrę olbrzy-
miej pustyni arktycznej spada Noob-Aku-Tao  Wielki Głód. Tak
przynajmniej twierdzą Eskimosi oraz zamieszkujący bardziej na południu
Indianie, zaklinając się przy tym na wszystkie bogi.
Raz na siedem lat króliki, podstawa podbiegunowego istnienia za-
równo zwierząt, jak ludzi, podlegają strasznej zarazie ginąc milionami;
skutkiem braku królików głodują rysie i wpadają w kanibalizm; wydry,
kuny i norki rzedną, więc sidła traperów świecą pustką. Olbrzymie stada
karibu, z których Eskimos czerpie \ywność, tają w błyskawiczny sposób.
Pi\mowy wół wsiąka w tajemniczy mrok nocy polarnej. Wielkie
niedzwiedzie trafiają się mniej często. Nawet drobne białe lisy  liczne
zazwyczaj niby wróble, gdy jest dość królików  zdają się być zagarnięte
w jakąś niewidzialną sieć i przeniesione w inne kraje. A po świecie hula
wtenczas niestrudzony myśliwiec głód.
Był właśnie taki  Siódmy Rok" oraz połowa  Długiej Nocy". Przed
miesiącem ju\ stada karibu odeszły na południo-zachód. Gwałtowne
zamiecie zasypały ich tropy, tote\ wilki, których instynkt w tym wypadku
był mniej czuły, straciły ślad wiodący do krainy wszelkiej obfitości daleko
poza Wielkim Niedzwiedziem. Pozostawszy na pustym barren walczyły
tu, głodowały i ginęły, bowiem ziemia cała, od wybrze\y Keewatin po
zatokę Franklina, podlegała obecnie jednemu tylko prawu: do\yje ten, kto
silniejszy. Wszędy hulał rozpętany kanibalizm.
Błyskawica, do niedawna wódz stada białych wilków polarnych, był
równie\ wygłodzonym, znędzniałym cieniem pełnym dzikości, opętanym
\ądzą jadła. Od nocy owej, gdy powiódł gromadę na rzez renów Olee
Johna, głód przycisnął go dotkliwie. Obaj z Mistykiem podtrzymywali
teraz iskrę \ycia wykopując spod śniegu i łykając zmarznie zielony mech. Gdy\
Mistyk, olbrzymi wilk leśny, zawarł bratnią przy jazń z Błyskawicą, potomkiem
psa.
Owa kropla psiej krwi właśnie trzymała Błyskawicę w pobli\u Zatoki
Koronacyjnej i prymitywnych osiedli eskimoskich. Stado jego, liczące
pierwotnie do stu pięćdziesięciu głów, częściowo wyginęło, częściowo
rozproszyło się po barren. Złamane głodem białe bestie nie goniły ju\ po pustyni.
Zew łowiecki umilkł, bowiem jeśli kto schwytał zdobycz, chciwie pilnował
mięsa dla samego siebie i zjadał wszystko sam do ostatniego gnata.
Błyskawica i Mistyk od tygodnia ju\ nie potrafili nic upolować. Od trzech dni
ryli śnieg łapami w bardziej osłoniętych miejscach i podsycali iskrę \ycia
kędzierzawym mchem, w normalnym czasie stanowiącym pokarm karibu i
renów.. A przecie nigdy dotąd nie uprawiali łowów z taką pasją. Myszkowali u
skraju barren, nad brzegiem zatoki, na krawędzi pól lodowych. Z pół tuzina razy
napotykali białe lisy, lecz te niby błędne ognie przepadały wnet bez śladu. Raz
Błyskawica skoczył na fokę, ale była to nieznajoma zwierzyna, tote\ umknęła
mu, Zanim potrafił odnalezć śmiertelny chwyt. Dwukrotnie widzieli wielkie białe
niedzwiedzie, zbyt jednak potę\ne, by się z nimi mierzyć. I w ciągu całego tego
czasu ani jednego królika, gdy powinny ichbyły być tysiące! Wreszcie nadeszło
ostatnie i największe z rozczarowań. Pośród zamieci zdybali trop pi\mowego,
wołu i ruszyli śladem mimo burzy, lecz daleko w szczerym barren trop zginął im
zatarty śniegiem i wichrem. Rozpłaszczeni na skalnym zrębie wyciętym w łonie
góry naporem lodowca le\eli teraz obaj na czatach. Pilnowali tajemniczego
cienia, który zamajaczył im ju\ parokrotnie w siwym mroku tu\ nad głową. Od
kwadransa trwali tak bez ruchu niby przemienieni w kamień. śaden mięsień nie
drgnął. Nie strzygł nawet czubek ucha. O pięćdziesiąt stóp dalej ściana skalna
opadała ku morzu i z głębi przepaści dwukrotnie wypłynęło białe widmo, by
znów w ciemni zatonąć.
Oto wynurzyło się po raz trzeci przed ich krwią nabiegłymi oczyma. Oto
szybowało chwilę w powietrzu i znikło, wsiąkło w noc, jak przódy.
Wapinoo  sowa nie zauwa\ył wcale przyczajonych zwierząt. On równie\
głodował. Wraz z odejściem wielkich białych królików odeszło jego mięso, tote\
nastała godzina, gdy zbrodnicze serce opętał kanibalizm.
Wapinoo był kolosem swego gatunku. Rozpostarte skrzydła mierzyły
pełnych pięć stóp. Szpony miał niby no\e tak długie, \e przy większym zasobie
sił mógłby wypuścić wilkowi wnętrzności. Potę\nym dziobem potrafił rozbić
czaszkę lisa.
Wapinoo czatował równie\. Lecz oczy jego, płonące szałem głodu, nie padły
ani razu na zrąb skały, gdzie le\eli Mistyk i Błyskawica. Wierciły uparcie
wygwie\d\oną ciemność. Wiedział, \e musi znów ujrzeć to, co spostrzegł przed [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • karpacz24.htw.pl